poniedziałek, 4 sierpnia 2014

INFORMACJA -> BARDZO WAŻNA, PRZECZYTAJ!!!!

Witam. Niestety nie mam już weny do tego bloga. Przynajmniej na razie, więc zdecydowałam się go chwilowo zawiesić. Nic nie poradzę, naprawdę. Potrzebuję czegoś innego. Oczywiście resztę blogów:

http://lunatrixiobozherosow.blogspot.com/ - persiakowy
http://anucisibogowie.blogspot.com/ - egipski
i... Najnowszy, który dzisiaj założyłam:
http://darkrealitywelocome.blogspot.com/
Nadal będę prowadzić, więc serdecznie zachęcam do czytania.
Przepraszam wszystkich, może tu wrócę...

Pozdrawiam,
Pomyluna Everdeen.

środa, 30 lipca 2014

Tom II. Rozdział Ósmy. Święta!

Jechaliśmy dyliżansem około półgodziny. Kiedy wysiedliśmy poczułam falę chłodu i upadłabym, gdyby nie Eleanor, która mnie złapała.
- Ojej, biedaczysko. Musisz być bardzo wyczerpana.
- Mhm.
Wyrwałam się z jej objęć z uśmiechem i ruszyłam dalej doganiając  Freda i George’a.
- Czemu wszyscy są tacy ponurzy? – zapytałam ledwo łapiąc oddech. Bliźniacy zwolnili kroku.
- Ponurzy? Nie no co ty... – mruknął Fred nie patrząc na mnie.
- Weź przestań. Widzę przecież.
- No więc. Jest taki… problem. Bo najprawdopodobniej Komnata Tajemnic została otwarta – powiedział bardzo szybko George.
Nie odezwałam się już więcej aż do momentu kiedy wsiedliśmy do pociągu. Wiedziałam trochę o tej Komnacie. Babcia mi opowiadała. Podobno Salazar Slytherin stworzył ją kiedy pokłócił się z Godrykiem Gryffindorem i umieścił tam potwora, a Komnatę mógł otworzyć tylko Dziedzic Slytherina.
- Wiadomo już kto to zrobił?
- Nie – odpowiedział Fred. – Teraz powinnaś się skupić na innych rzeczach. Nie na jakimś… Potworze.
- Potworze? To on już zaatakował?
- Eeee, nie ważne – mruknął George rzucając mordercze spojrzenie swojemu bratu.
Nie udało mi się już powrócić do tego tematu. Resztę jazdy spędziliśmy na graniu w eksplodującego durnia.
Kiedy wysiedliśmy od razu podbiegła do mnie mama.
- Pa chłopcy! – krzyknęłam i moja rodzicielka teleportowała się razem ze mną, moim bratem i moim kufrem tuż przed domem.
- Szybko, szybko! Strasznie tu zimno.
- Spokojnie mamo.
Mimo moich zapewnień, że nic mi nie jest mama wniosła mnie do domu i posadziła przed kominkiem. Wszędzie uwijały się skrzaty domowe zawieszając gdzie popadnie ozdoby świąteczne. Nasze wielkie drzewo rosnące pośrodku domy wyglądało jak choinka, a z kuchni dobiegały bardzo przyjemne zapachy.
- W tym roku cała rodzina będzie razem. Zaprosiliśmy też państwo Malfoy, a także Zabinich i Nottów!
- Święta po śmierciożersku – mruknęłam.
- Mówiłaś coś kochanie?
- Nie, nie tylko… jest już późno. Mogę iść spać? Tak, sama wejdę po schodach.
Jednak kiedy próbowałam podnieść nogę wyżej, niż na pół stopnia o mało co nie upadłam, a więc moja skrzatka Skrzątka pomogła mi wejść na samą górę. Kiedy szłyśmy już korytarzem do mojego pokoju postanowiłam się zapytać.
- Skrzątko?
- Tak, panienko?
- Wiesz coś może Propheatiae
Skrzątka zatrzymała się tuż przed moimi drzwiami z ręką na klamce.
- Tak, wiem panienko.
- Możesz… opowiedzieć mi? – zapytałam wstrzymując oddech.
- Nie.
- Skrzątko! To jest rozkaz! – mruknęłam żałośnie. Nienawidziłam rozkazywać skrzatom.
- Och, dobrze pani. Jestem podobno taka księga, która zawiera wszystkie wypowiedziane przepowiednie i wciąż pojawiają się w niej nowe. Ta osoba, która ją posiada jest bardzo potężna.
- Wiesz gdzie ona może być?
- Skrzatka nie wie panienko, ale Skrzątka może się dowiedzieć. Proszę tylko dać trochę czasu Skrzątce.
- Oczywiście – powiedziałam i weszłam do mojego pokoju.
- Dobranoc panienko.
- Branoc.
Poszłam się szybko umyć i ubrałam się w piżamę, ale nie mogłam zasnąć. Co jeżeli teraz inni tylko marzą o tym, żeby mnie zabić? I dlaczego? Nagle usłyszałam  pukanie do okna.
- Errol?
Otworzyłam okno i wpuściłam ptaka do mojego pokoju, po czym odwiązałam mu od nóżki list.

Tęsknię za Tobą
- G.

Uśmiechnęłam się i odpisałam szybko.

Ja bardziej J
- J.

Odesłałam Errola i położyłam się z powrotem do łóżka. Tym razem nie miałam żadnych problemów z zaśnięciem.

***

- Teodor! Pośpiesz się! Za pół godziny mamy być u Woodów!
- Idę mamo.
Teodor właśnie poprawił sobie muszkę przed lustrem. Lubił dobrze wyglądać. Poprawił jeszcze grzywkę spadającą mu na stalowe oczy i zszedł wielkimi, marmurowymi schodami do salonu.
- Pięknie wyglądasz mamo – mruknął.
- Dziękuję skarbie. Idziemy.
Na dworze było zimno. Pan Nott szedł na przedzie z żoną, a Teodor wlekł się za nimi. Weszli w Blood Strett i podeszli do jakiejś bramy. Przed nimi rozpościerał się wielki dwór zbudowany z drewnianych pali. Zapukali do drzwi i po chwili otworzyła im dziewczyna. Teodor nie od razu ją rozpoznał, ale przecież wiedział. To Jennie. Jej zwykle rozwichrzone, długie włosy teraz były spięte w wytworny kok, a po obu stronach jej twarzy spływały dwa, kręcone kosmyki. Jej oczy podkreślała kreska zrobiona eyelinerem. Usta miała czerwone. Jej sukienka była czarna i obcisła. Na nogach miała pantofle tego samego koloru.
- Dobry wieczór państwu! Cześć Teodor! Wchodźcie – powiedziała z uśmiechem machając ręką w kierunku długiego, drewnianego stołu.
Zresztą prawie wszystko było tu drewniane, poza paleniskiem w którym trzaskał ogień. Zresztą Teodor stwierdził, że na pewno wszystko jest zaczarowane, aby nie spłonęło. Oprócz nich przyszli już Malfoyowie.
Nim się obejrzał został usadzony do stołu koło Jennie i Draco, a niedługo po nich przybyli państwo Zabini.
- Smacznego! Zostaniecie mam nadzieję na noc i jutro wszyscy razem otworzymy prezenty! – powiedziała matka Jen bardzo melodyjnym głosem.
Jedzenie było wyśmienite. Kiedy wszyscy skończyli jeść było już koło dwudziestej.
- Jen, może pokażesz swoim kolegom dom i twój pokój?
- Jasne tato.
Teodorowi bardzo się tam podobało. Było przytulnie i  miło, a w każdym razie w porównaniu do chłodnych marmurowych podłóg i zimnych mebli, których miał w domu.
- Tutaj jest mój pokój – mruknęła Jennie otwierając któreś z rzędu drzwi.
Nott zajrzał tam na chwilę. Wszystko było czarne i białe. Bardzo ładne. Dalej zobaczyli resztę pokoi i gdy skończyli oglądać dom zbliżała się już dziewiąta.
- Co chcecie porobić? – zapytała Wood.
- Proponuję grę w butelkę – stwierdził Malfoy z szelmowskim uśmiechem.
- Dobra – zgodził się z entuzjazmem Zabini.
Jennie zaprowadziła nas do swojego pokoju gdzie znalazła szklaną butlę. 
- Kto pierwszy kręci? – zapytała cicho.
- Ty, przecież jesteś dziewczyną – powiedział Teodor z obojętną miną. Przecież to oczywiste.
- Okay.
Jennie zakręciła butelką i wypadło na Zabiniego.
- Prawda, czy wyzwanie?
- Wyzwanie!
- Pocałuj Malfoya - *zawał tlenionego blondyna* - W policzek.
- NO CHODŹ TU STARY! – krzyknął Blaise i dał buziaka Draconowi, który mało co nie zwymiotował.
Czarnoskóry Ślizgon zakręcił butelką i wypadła na Teodora.
- Dobra eleganick, prawda, czy wyzwanie?
Młody Nott zastanowił się chwilę, ale w końcu niechętnie zgodził się na wyzwanie.
- Pocałuj się z Jennie.
Uderzyło go to jak w twarz. Nie lubił jej. Oczywiście, była całkiem ładna. Te zielone oczy, wspaniałe włosy i... och. Nie. Musi przestać o tym myśleć. No bo co ona zrobiła z Dracona? Który zresztą patrzył teraz na Teodora jakby miał go zaraz zabić. 
Mimo tego. Przysunął się nieco bliżej Jennie i nachylił się. Dziewczyna się lekko zawahała, ale dała się pocałować. Przez ciało Teodora przebiegła fala ciepła. Jej usta były miękkie i niemalże gorące. Sama lekko przymknęła oczy, po czym delikatnie oderwała się od Notta. Ten żeby ukryć zmieszanie zakręcił butelką. Wypadło na Jennie.
- Prawda, czy wyzwanie?
Popatrzyła mu w oczy jakoś inaczej niż zwykle. Jakby... bez nienawiści? Obrzydzenia? Na jej twarzy zauważył delikatne rumieńce. 
- Prawda.
Teodor zamyślił się przez chwilę. 
- Kto ci się podoba?
- Podoba? Tylko podoba, tak? Z wyglądu, charakteru? 
- Jasne.
Dziewczyna zamyśliła się. Zaczęła stukać palcami o kolano i przygryzać wargę. Teodor otrząsnął się. Wcześniej tego nie zauważał. 
- Może być kilka osób, tak? No to.. Harry, George, Draco - tu rzuciła mu krótkie spojrzenie - Och i wiele innych osób oczywiście. 
Teodor poczuł w sobie ukłucie żalu. Go tam nie było.
Grali jeszcze trochę w butelkę, ale Nott był jakby nieobecny. W końcu Jennie zwiesiła głowę i opadła delikatnie na dywan. 
- Idziemy spać do swoich pokojów panowie? Nott?
- Czy ja nie jestem "panem" w twoim mniemaniu Blaise? 
- Skądże znowu kochanie. Buzi-buzi na dobranoc?
Teodor może i miał poczucie humoru, ale to go rozdrażniło.
- Zamknij się Zabini. To było wyzwanie od ciebie. Myślisz, że z własnej woli bym ją pocałował? - warknął, po czym wyminął swoich przyjaciół i pognał do swojego pokoju. 

______________________________________

Witam :3 Przepraszam, że znowu taka długa przerwa, ale to chyba przez brak czasu :< Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i do następnego! (Nie zapominać mi o komentarzach!)
~ Pomyluna Everdeen

piątek, 11 lipca 2014

Tom II. Rozdział siódmy. Stracone chwile i podejrzany sen.

 - Nie możecie tu wszyscy siedzieć! Zrobiłam wszystko co w mojej mocy, żeby ją obudzić, ale się nie udało! Może umrzeć!
- No to chyba powinniśmy spędzać z nią więcej czasu, no nie?
- Ja... nie wiem.
Otworzyłam delikatnie jedno oko i spojrzałam na otaczających mnie ludzi. Przynajmniej starałam się spojrzeć, bo obraz miałam rozmyty. Mimo tego zauważyłam granatowe włosy Sophie bardzo blisko mnie i tlenione włosy Draco po drugiej stronie. Ponownie straciłam przytomność.

***

  Sophie siedziała na łóżku przyglądając się nieruchomemu ciału Jennie. Odgarnęła jej czarne włosy z twarzy. Już od trzech i pół miesiąca nie dawała znaku życia. Za miesiąc były święta. Nagle do Skrzydła szpitalnego wpadła Celine, a za nią cała grupa z obozu. 
- Co z nią? - zapytał cicho George patrząc na Jenn ze smutkiem.
- Nic - odpowiedziała Sophie ponuro.
- Nadal nie złapali tego, który ją ogłuszył? - zapytała cicho Georgie.
- Nie - powiedziała ponownie Sophie.
Codziennie te same pytania i te same odpowiedzi. Nic nowego. Niebiesko włosa omiotła grupę wzrokiem.
- Jest nas za dużo. Zaraz pani Pomfrey nas wyrzuci.
- Jak zawsze - burknął Niall. 
Właśnie w tym momencie za zasłonę wtargnęła pani Pomfrey próbując ich wyrzucić lekko załamanym głosem. 
- Nie możecie tu wszyscy siedzieć! Zrobiłam wszystko co w mojej mocy, żeby ją obudzić, ale się nie udało! Może umrzeć!
- No to chyba powinniśmy spędzać z nią więcej czasu, no nie? - warknął Potter.
- Ja... nie wiem - odpowiedziała uzdrowicielka i oddaliła się od łóżka.
- ODEMKNĘŁA NA CHWILĘ OKO! - wrzasnął Malfoy.
- Naprawdę? - spytał skonfundowany Fred.
- Tak, tak, widziałem.. pani Pomfrey...
- Odsunąć się!
Uzdrowicielka zaczęła wlewać w Jennie wszystkie możliwe eliksiry i rzucać na nią zaklęcia. Sophie patrzyła na to nieco nieprzytomnie. Z jej oczu pociekły łzy. Zdążyła już bardzo polubić młodszą Gryfonkę i teraz codziennie przychodziła by chociaż na nią popatrzeć. Niestety nikt nie wiedział co i dlaczego się stało. Z odrętwienia wyrwał ją dopiero Niall łapiąc jej rękę.
- Spokojnie. Obudzi się - szepnął cicho Puchon.
- Skąd wiesz? - mruknęła Sophie.
- Nie wiem. Mam nadzieję.
- Będzie dobrze - to był głos pani Pomfrey drżący ze wzruszenia.
Sophie popatrzyła na Gryfoneczkę. Na jej twarz wstąpiły delikatniutkie rumieńce, a powieki drgnęły. Budziła się.

***

   Mimo tego, że leżałam teoretycznie bez zmysłów poczułam wypełniające mnie ciepło. Coś kazało mi otworzyć oczy.
- Ona żyje...
- Nie, umarłam - warknęłam.
Nade mną rozległy się chichoty. Niebieska grzywa Sophie przysłoniła mi widok.
- Tak, tęskniłam...
Udało mi się usiąść na łóżku i przywitać z każdym. Nawet z Harrym Lestrangem wymieniłam uścisk dłoni.
- Dajcie jej odpocząć - rozkazała pani Pomfrey i wszyscy wyszli.
No, wszyscy poza Draco.
- Panie Malfoy, obawiam się, że należy pan jednakowoż do tych, którzy mają opuścić to pomieszczenie.
- Niech pani da mi chwilę.
Uzdrowicielka zrobiła kwaśną minę, ale odeszła od mojego łóżka. Teraz patrzyłam w zimne, stalowo-szare oczy, które biegały po całej mojej twarzy.
- Za często tutaj jesteś.
Nie odpowiedziałam. Czułam się nieswojo.
- Na święta pojedziesz do swojego domu. To już za tydzień. A potem prawdopodobnie przeniosą cię do Świętego Munga.
Znowu nie odpowiedziałam. Nie mogłam uwierzyć, że tyle czasu byłam nieprzytomna.
- Odezwij się do cholery.
Oderwałam wzrok od jego oczu.
- Kto mi to zrobił?
Draco zrobił bardzo zakłopotaną minę.
- Nie wiemy tego. Biuro aurorów próbowało go wyśledzić, ale się nie udało...
Machnęłam ręką i znowu wbiłam wzrok w jego oczy.
- Tyle czasu tu leżę, a wy nadal nie wiecie do cholery, kto jest za to odpowiedzialny?!
Tym razem on nie odpowiedział spuszczając wzrok.
- Czas wyjść panie Malfoy - zagdakała pani Pomfrey i Draco opuścił Skrzydło Szpitalne. - Powinnaś się przespać kochanie.
Kiwnęłam głową i zamknęłam oczy, ale sen nie nadchodził. Próbowałam sobie wyobrazić kto i dlaczego chciał mnie zabić (co zresztą prawie mu się udało). W końcu zaczęłam śnić.

 Szłam długim korytarzem, a wokół mnie jaśniały pochodnie. Po chwili zorientowałam się, że idę przez coś w rodzaju lochów. Po obu stronach w ścianach znajdowały się dawno nieotwierane drzwi pokryte kurzem. Właśnie przechodziłam obok jednych z nich, gdy usłyszałam cichy, złowrogi głos. 
- Ona nie może się dowiedzieć.
Przystanęłam, starając się oddychać jak najlżej. 
- Wiem panie - mruknął cichy głosik.
Skamieniałam. Znałam ten głos, ale za żadne skarby nie mogłam przypomnieć sobie do kogo należał. Pochyliłam się i wejrzałam do środka przez dziurkę od klucza. 
Przede mną siedział jakiś człowiek w fotelu, który był obrócony tyłem do mnie, a obok niego stała jakaś drobna dziewczyna w ciemnej pelerynie zakrywającej jej twarz. Z kominka padało na nich rozmigotane światło, a na półkach ustawionych pod wszystkimi ścianami wyzierały stare, oprawione w skóry książki. 
- Podaj mi Propheatiae - wymamrotał człowiek siedzący w fotelu. 
Dziewczyna podeszła do jednej z półek i zdjęła z niej duży, opasły tom. 
- Gdyby to dostało się w niepowołane ręce, ktoś mógłby ją zabić nie tak jak należy.
- Jest pan pewny, że by ją zabili z tego powodu? - zapytała dziewczyna.
- O tak, zapewne.
Mężczyzna wstał ukazując swoje ciemne włosy i twarz, która wydała mi się znajoma. Czyżby...

W tym samym momencie obudziłam się z krzykiem. Była szósta rano. Pani Pomfrey rzuciła mi się na ratunek.
- Co się stało kochanie?
- To tylko.. złe sen - powiedziałam, a mój głos drżał jak kamienie na torze kolejowym, gdy przejeżdżał pociąg.
- Dać ci coś na uspokojenie?
- Nie, nie..

***

      Tydzień później wyszłam ze szpitala korzystając z pomocy Freda i George'a. Schodziliśmy właśnie do Sali Wejściowej. Stał tu już rządek ludzi wyjeżdżających na święta do domów. 
- Pójdziemy z tobą aż do pociągu - zapewnił mnie Fred.
- Tak, zaniesiemy ci kufer - dodał George.
- Ale przecież macie swoje... 
- Damy radę! - krzyknęli jednocześnie. 
Kiedy nadeszła nasza kolej Filch przepuścił nas w drzwiach i poszliśmy razem do wolnego dyliżansu. Przynajmniej wydawał się wolny, póki do niego nie wsiedliśmy. 
- Cześć! - krzyknęła Eleanor na nasz widok szczerząc swe idealnie białe i równe zęby.
- Hej - odpowiedzieliśmy we trójkę.
- Możemy się dosiąść? - zapytałam.
- Jasne - mruknął Avery siedzący koło swojej kuzynki.
Nagle serce podskoczyło mi do gardła. Już wiem kim był mężczyzna ze snu (który zresztą już więcej mi się nie przyśnił). To był tata Avery'ego. 


________________________________________________

 Hej! Witam was po taaaak długiej przerwie. Przepraszam, że nic nie dodawałam, ale najpierw brak weny, a potem dziesięciodniowy wyjazd i jakoś tak... Rozdział nie jest zbyt ciekawy i za to bardzo przepraszam, ale już niedługo powinna się zacząć całkiem ciekawa akcja :D Proszę o komentarze, dotyczące tego, jak wam się podoba ten rozdzialik (wiem, że jest krótki :<) i proszę też wyjątkowo o wenę, której mi brakuje. 
Do następnego rozdziału!
~ Pomyluna Everdeen. 

piątek, 20 czerwca 2014

Tom II. Rozdział Szósty. Koniec Obozu to jak koniec życia plus wieczorek zapoznawczy.

    Kiedy wyszliśmy z wody rzuciła się na mnie granatowowłosa Sophie.
- Wygraliście! Czterysta do trzystu sześćdziesięciu!
Jej głos był cichy i delikatny tak jak sama ona. Nie mogłam zrozumieć jak mogła przyjaźnić się z Niallem.
- To świetnie - wymamrotałam nieco oszołomiona odpychając delikatnie dziewczynę, a ta bez większych ceregieli rzuciła się na swojego Puchońskiego przyjaciela.
Widocznie to, że jej dom nie wygrał nie robiło na niej żadnego wrażenia.
Wycofałam się do tyłu  i wpadłam na George'a. Już zdążyliśmy się pogodzić. Nagle dotarł do nas głos McGonagall.
- Wszyscy siadać do ognisk! Jesteście mokrzy!
Kiedy wszyscy zajęli posłusznie miejsca przemówił Snape.
- Jest dopiero piętnasta. O dwudziestej macie się tu stawić ze wszystkimi swoimi rzeczami. Spędzicie tutaj dzisiaj noc wszyscy razem, a jutro w południe przyjedzie po nas transport. A no tak. I ogłosimy wyniki. Sio!
Wstałam i ruszyłam do obozu. Wpadliśmy do domku i spakowaliśmy wszystkie swoje rzeczy przebierając się jednocześnie z mokrych szat. Poszliśmy na obiad i zanim się obejrzeliśmy trzeba było pędzić na ognisko. W powietrzu zaroiło się od latających kufrów, walizek i toreb, więc trzeba było bardzo uważać, żeby nie oberwać w głowę. Na szczęście wszyscy dotarliśmy do Placu Ogniowego i zasiedliśmy przy ogniskach.
- Dobrze. Myślę, że wszyscy chcemy poznać wyniki, więc nie przeciągajmy. Kiełbaski zjemy po ogłoszeniach. Pierwsze miejsce zajął Gryffindor z dziewiętnastoma punktami! Gratulacje! - Gryfoni oszaleli z radości - W nagrodę każdy z was otrzyma magiczny puchar, który zawsze będzie napełniał się tym napojem, który sobie zażyczycie! - przed każdym z nas wylądował mały, czerwony puchar ze złotymi ozdobami. Bajeczny. - Drugie miejsce... Hufflepuff z czternastoma punktami! Serdeczne gratulacje! W nagrodę każdy z was dostanie czapkę z borsukiem dzięki której będziecie mogli znikać na dziesięć sekund! - wiwaty ze strony Puchonów. -   Trzecie miejsce.. Ravenclaw z trzynastoma punktami! W nagrodę dostaniecie pierścienie, które zawsze wskażą wam północ i czwarte miejsce Slytherin z dziesięcioma punktami! W nagrodę dostajecie eliksir na poprawę humoru! - wszystkie trzy domy parsknęły śmiechem, a Ślizgoni zgodnie, jednym haustem wypili eliksiry, które jakimś cudem pojawiły się przed nimi, po czym ryknęli ogłuszającym śmiechem. - Bawcie się dobrze!
Chyba każdy wziął sobie to bardzo do serca. Wszyscy wstali, a ktoś wyczarował kilka instrumentów, które zaczęły grać energiczną muzykę. George znalazł mnie prawie natychmiast i zaczęliśmy tańczyć jak opętani.
Zauważyłam Nialla tańczącego z Sophie i Celine z Liamem. To podziałało na mnie lepiej, niż jakikolwiek eliksir.
***

   Tańczyliśmy już co najmniej od dwóch godzin. Nagle, niczym didżej przemówiła profesor Sprout.
- Ostatnia piosenka będzie wolna! A żeby zrobić zadość tradycji niech panie staną po jednej stronie Placu, a chłopcy po drugiej!
Wszyscy zaczęli się przepychać i w wyniku tego stanęłam po jednej stronie z Parvati, a po drugiej z Darie, czego wolałabym uniknąć, bo nadal nieco się jej bałam.
- Świetnie! A teraz panowie proszą panie do tańca! Ale już! - dodała nauczycielka zielarstwa, po czym rozbrzmiały pierwsze dźwięki muzyki.
Ku mojemu zdziwieniu pierwszy z szeregu wyszedł Niall. Wszystkie dziewczyny spojrzały ku niemu z nadzieją, ale ja wiedziałam do kogo idzie. Rzeczywiście. Po chwili wirował na środku placu z Sophie. Za jego przykładem poszedł Liam z Celine, a także - co nieco mnie zaskoczyło - albinos Jack z czarnoskórą Mayą. Wszyscy patrzyli na nich jak na szaleńców, szczególnie, że Maya była nieco zaskoczona faktem, że chłopak zaprosił ją do tańca. Po kilku minutach na parkiecie było mnóstwo par, a ja wyławiałam wzrokiem znane mi osoby. Parvati z Harrym. Pansy z Draconem (poczułam ukłucie zazdrości), Eleanor z Averym. Cedric z Amandą, Lou z Annabeth. Zaraz... tych dwoje było dziwnych. Tego samego wzrostu, ale przecież Ann była starsza od Lou z dwa lata.. nieważne... rozglądałam się dalej. Nott z Fairy, Georgie z Harrym numer dwa, a Dylan z albinoską Darie, która była tym mocno zażenowana, bo była od niego kilka lat starsza i wyższa.
 Ja siedziałam przy ognisku z Anne, która nie miała partnera podobnie do mnie. Rozmawiałyśmy trochę o jej życiu. Okazało się, że jest czystej krwi i że przyjaźni się z Deanem. Zastanawiałam się właśnie, czemu nie zaprosił jej do tańca, gdy pojawił się jakby znikąd i porwał ją na parkiet. Siedziałam sama wpatrując się w ogień i powodując, że lekko przygasał, kiedy ktoś złapał mnie z tyłu za talię i wrzucił do ogniska. Oczywiście nic mi się nie stało i wygramoliłam się cała w popiele patrząc ze złością na George'a.
- Najpierw jezioro, teraz ognisko, co dalej?! - warknęłam.
Popatrzył na mnie jakoś tak dziwnie. Na wpół z rozbawieniem, a na wpół z czułością i strzepnął mi popiół z głowy.
- Parkiet. - odpowiedział i pognaliśmy w sam środek tańczących.
Położyłam mu rękę na ramieniu, a on mi na talii i zaczęliśmy delikatnie wirować. Było ciepło. Niekiedy jakaś znajoma twarz przewinęła mi się przed oczami. A to loki Harry'ego, a to roześmiana Parvati.
Kiedy muzyka się skończyła wróciłam do naszego ogniska, ale jak się okazało siedziało tam już mnóstwo ludzi. A konkretniej wszyscy, których poznałam w czwartym zadaniu. Rozniecili większy ogień i rozmawiali w najlepsze. Usiadłam na moim poprzednim miejscu blisko lasu, ale zaraz tego pożałowałam. Znowu Darie? Serio? Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- Jennie, tak? Jesteś metamorfomagikiem? Ja miałam być, ale moja matka umarła przy porodzie i coś się tam stało, więc jestem albinoską. Mój brat też.
Wyrzuciła to z siebie tak szybko, że ledwo zarejestrowałam o co jej chodzi.
- Eeee, tak, jestem.
- To super! - zawołała Darie, ale po chwili mina jej zrzedła. - Też się mnie boisz? Jak wszyscy! Tylko Maya mnie akceptuje! No i mój brat. Z nikim innym nie gadam!
- Ale Dylan zaprosił cię do tańca.. - zauważyłam cicho.
- Niby tak, ale on jest taki mały! - westchnęła Darie. - Zupełnie nie w moim typie!
- A ktoś w ogóle ci się podoba? - zapytałam.
- Co? Och, tak... Taki jeden... jest w moim domu, wiesz? Ale on nie zwraca na mnie uwagi.
-  Jak ma na imię?
- Zayn. - wtrąciła się Maya.
- Dziwnie - stwierdziłam.
- Nie da się ukryć, ale jej się podoba! - szepnął Jack atakując mnie z drugiej strony.
- Przestańcie! - krzyknęłam z udawaną złością. - Jesteście wszędzie!
- Tak. - powiedziała ze śmiechem Maya.
- Absolutnie możliwe.- stwierdziły bliźniaki i wszyscy czworo wybuchliśmy śmiechem.
Byli na prawdę mili. Super się z nimi rozmawiało. Nagle Celine wstała i powiedziała:
- No dobra. Słuchajcie mnie bachory. Od dzisiaj trzymamy się razem, jasne? Olbrzymy łączą ludzi!
- Chyba raczej rozszarpują - zauważył spokojnie Niall, a wszyscy wybuchli śmiechem.
Nawet Eleanor i Logan Avery, którzy patrzyli sceptycznie na Puchonkę.
- To też! - stwierdziła z szerokim uśmiechem czerwonowłosa. - Niech każdy z was coś o sobie powie!
- Wieczorek zapoznawszy na koniec obozu? - zapytał Harry numer dwa niskim głosem, a Georgie wpatrzyła się w niego jak w obrazek.
Jakoś za nią nie przepadałam. Znowu wszyscy zanieśli się chichotem.
- Tak jest! Dobra, zaczynam! Więc! Jestem Celine i mam czerwone włosy, tak jakbyście nie zauważyli. Chodzę z Liamem od trzech lat i jestem po SUMACH. Mam zamiar być różdżkmistrzynią! Jestem ogółem czystej krwi, ale jakoś mi to konkretnie wisi, a no i jestem Puchonką jakby ktoś nie pamiętał. Gram na pozycji ścigającego!
Wszyscy popatrzyli na nią nieco nieprzytomnie, ale z uznaniem. Jak dla mnie była ona mega miła i przywódcza, a do tego śliczna. Pomyślałam, że z nią na pewno postaram się utrzymać kontakt po obozie.
- Ja jestem Liam. Po szkole będę... eeee piosenkarzem? Nie umiem w sumie za wiele poza zielarstwem. W końcu Puchon, nie? A no i gram na pozycji obrońcy.
Pomyślałam, że chłopak Celine bardzo się od niej różni. Jest nieśmiały i niezdecydowany, ale miły. Stwierdziłam, że nie jest jakiś szczególnie ważny i nie zamierzałam z nim zamienić więcej słowa. Kolej na Georgie. Wstała i odrzuciła swoje złote kłaki do tyłu.
- Jestem Georgie. Mam prawie dwanaście lat, więc no, idę na drugi rok. Też jestem Puchonką. Mam młodszego brata Dylana... - tu wskazała na mniejszego od niej chłopca o czarnych włosach, który tańczył z Darie. - Oboje jesteśmy z Hufflepuffu, ale ja mogłabym być w Slytherinie! - dodała patrząc na Harry'ego numer dwa, po czym usiadła koło niego.
Nie wydawał się zachwycony. Ja też nie. Harry wydawał się na prawdę fajny, ale Georgie to była porażka. Od razu stwierdziłam, że jest pustą lalą. Chłopak wstał wyrywając się z jej objęć i powiedział swoim aksamitnym głosem.
- Jestem Harry, jestem ze Slytherinu. Jak byłem mały miałem proste włosy - kilka osób wybuchło śmiechem, a Georgie zachichotała wdzięcznie. Miałam ochotę podpalić jej włosy. - Ano. Mam prawie trzynaście lat bo idę do trzeciej klasy. Tyle.
Usiadł, a ja poczułam do niego mocną sympatię, mimo że był taki dziwnie nieśmiały. Wstała Parvati i powiedziała parę słów o sobie. Ją nawet polubiłam. Potter i Draco byli moimi przyjaciółmi, więc nie będę się na ich temat wypowiadać, podobnie jak i Nocie, czy Pansy. Po nich wszystkich wstała Eleanor, a wszyscy chłopcy gwałtownie zwrócili na nią głowy. Liam dostał za to od Celine z liścia.
- Jestem Eleanor Rookwood. Mam trzynaście lat i idę na trzeci rok. Logan jest moim kuzynem - tu skinęła na przystojnego chłopaka siedzącego koło niej. - Jestem Ślizgonką i dobrze. Jestem raczej niemiła i wolę tego nie ukrywać! - oznajmiła i usiadła na swoim miejscu z zadowoleniem na twarzy.
Wstrząsnęły mną dreszcze. Rookwood? To przecież Śmierciożerca. Avery zresztą też.
- No dobra. Jestem Logan Avery i mam czternaście lat. Czuję się jak na terapii antyalkoholowej. Mój tata jest Śmierciożercą i pewnie dlatego jestem z Slytherinie. To tyle.
Prychnęłam cicho. "I pewnie dlatego jestem w Slytherinie". Przecież ten koleś wydaje się wredny na tysiąc kilometrów. Tak się tym zdenerwowałam, że zapomniałam słuchać co do powiedzenia miał mój brat, ale widocznie bardzo zaciekawiło to Darie, która wpatrywała się w niego niczym Georgie w Harry'ego. Z tym, że teraz była jej kolej i musiałam ją walnąć w głowę, żeby się ogarnęła. Natychmiast wstała i jestem pewna, że gdyby nie to, że chyba nie mogła się zarumienić z pewnością by to zrobiła.
- No więc jestem Darie i mam brata Jacka. Jesteśmy oboje w Ravenclawie i mamy po piętnaście lat. Jesteśmy albinosami, bo nasza mama umarła jak tylko nas urodziła, a mieliśmy być metamorfomagikami. Większość ludzi się nas boi, bo jesteśmy.. inni. - przy tym ostatnim słowie się zawahała, a wszyscy popatrzyli na nią współczująco.
Po chwili ciszy wstała niepewnie Maya i powiedziała z powagą.
- No dobrze. To był dramatyczny moment.
Wszyscy ryknęli śmiechem.
- Ja jestem Maya no i mam piętnaście lat i jestem w Ravie, choć nie wiem czemu, bo Sprout bo ochotę mnie zabić za moje wyniki w nauce... zresztą nie tylko ona. W sumie nie mam co mówić, więc usiądę.
Polubiłam Mayę jeszcze bardziej. Była świetna! Następna wstała Fairy.
- Jestem Fairy. Mam dwanaście lat. I jestem w Hufflepuffie. Umiem rozmawiać z roślinami... - kilka osób popatrzyło na siebie niepewnie. - I w sumie nie wiem co mogłabym powiedzieć.
Odwróciłam wzrok. Ta ruda osóbka bardzo mnie niepokoiła. Wydawała mi się mało ludzka. Jakby była.. ale nie. Nie mogłam wyciągać pochopnych wniosków, więc wsłuchałam się w następną osobę.
- Jestem Amanda. Idę do czwartej klasy. Bardzo lubię transmutację. Jestem w Hufflepuffie. Bardzo lubię też quidditcha. Mój tata jest nawet sprzedawcą na Pokątnej w tym markowym sklepie... Jestem półkrwi - uśmiechnęła się promiennie.
Ze zdziwieniem usłyszałam u niej jakby... hiszpański akcent. Następny był Cedric, którego nie słuchałam, zresztą Anne, która była po nim też. Wiedziałam o nich trochę. Następnie była jednak Annabeth, którą uparłam się wysłuchać.
- Jestem Annabeth War. Mam piętnaście lat i przyjaźnię się z Lou... - chłopak pomachał nam przyjaźnie. - Jestem Krukonką półkrwi. Ludzie często mi mówią, że jestem bardzo wojownicza i bezpośrednia. Cóż... może i tak...
- Nie radzę wam siłować się w nią na ręce! - stwierdził natychmiast Louis. - A, no... Ja jestem Lou Casserole..
- Masz na nazwisko zapiekanka? - zapytała Sophie cicho, a wszyscy ryknęli śmiechem.
- Owszem! Zapiekanki górą! - krzyknął chłopiec wypinając pierś z dumą wymalowaną na twarzy. - A wracając... mam trzynaście lat i jestem w Ravie. Jestem mugolakiem z tego co wiem.. - Eleanor skrzywiła się nieznacznie, jakby w poczuciu zawodu, ale po chwili wróciła do swojego uśmiechu, a oczy jej zabłyszczały patrząc na radosnego Krukona. - No. To mniej więcej tyle.
Polubiłam i Annabeth, i Lou. Byli bardzo mili i tajemniczy. Byłam nimi zajęta do tego stopnia, że nie zauważyłam kiedy Suzanne wstała i powiedziała parę słów o sobie. Teraz stał Niall.
- Jestem Niall Horan. Mieszkam w Irlandii i mega kocham ten kraj! Mam trzynaście lat i jestem Puchonem półkrwi.
- Lepiej już usiądź - powiedziała Sophie, a kilka osób parsknęło śmiechem widząc, że Niall nie zaprotestował. - Jestem Sophie Blue z Ravenclawu. Kocham niebieski i niebieskie jedzenie! Moim ulubionym daniem jest niebieskie spaghetti z sosem jagodowym! Półkrwi.
Uśmiechnęłam się. Polubiłam tą ekscentryczną parę. Nazywałam ich "para", ale wcale nią nie byli. Przynajmniej na razie.
Kiedy skończyło się to przedstawianie się każdy zajął się rozmową.
Annabeth śmiała się z czegoś z Celine, a Lou i Liam szeptali coś do siebie za ich plecami. Niall z Fredem i George'm biegali wokoło ogniska wydurniając się. Darie gdzieś zniknęła i dopiero po chwili zauważyłam ją przy moim bracie. Lekko się wściekłam, ale stwierdziłam, że zajmę się tym później. Eleanor gadała z Averym spoglądając na Louisa zza pleców kuzyna. Draco z Pansy gadali jakieś niezrozumiałe rzeczy, a Nott poszedł z Fairy na spacer. Po chwili podbiegła do mnie z uśmiechem Sophie i walnęła się koło mnie na koc.
- Ale nudno było, no nie? - mruknęła.
- Nie da się ukryć, ale już przynajmniej ich poznaliśmy - stwierdziłam optymistycznie, a Sophie uśmiechnęła się.
Jej czarne oczy lśniły. Była przepiękna.
- Czemu masz niebieskie włosy?
- Wiesz, urodziłam się z siwymi i jak miałam pięć lat poszłam do magofryzjera i mi trwale je pofarbował. Kocham niebieski.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. 


***

 Już po godzinie większość z nas chrapała w najlepsze. Niall z Fredem i George'm spali na sobie nawzajem, ba zasnęli podczas bitwy na poduszki. Celina spała wtulona w Liama. Ja z Sophie omawiałam różne aspekty życia poczynając na stylu naszych szat szkolnych ("Ja kocham te niebieskie krawaty i szaliki!"), a kończąc na tym jacy to faceci są dziecinni.
W pewnym momencie, pewnie gdzieś około drugiej na nogach zostałyśmy tylko my i Eleanor z Averym. Dziewczyna spojrzała na nas z dziwnym błyskiem w oku i uśmiechnęła się życzliwie.
- Nie idziecie spać dziewczynki?
- Nie. - odpowiedziałam natychmiast. - A wy? Na pewno jesteście zmęczeni!
Eleanor zmierzyła mnie chłodnym wzrokiem i natychmiast uśmiechnęła się słodko.
- Ależ oczywiście! Idziemy spać! - powiedział szybko Logan ciągnąc swoją wyraźnie zeźloną kuzynkę na koc i okrył ją nim. Kilka minut później usłyszałyśmy ich miarowe oddechy.
- To było dziwne! - stwierdziła Sophie. - Kładziemy się?
- Jasne - mruknęłam i prawie natychmiast zasnęłam.

***

   Była czwarta rano. Słońce dopiero wynurzało się zza horyzontu. Fairy obudziła się jak zawsze o wschodzie słońca. Leżała koło Notta, który jeszcze spał. Odgarnęła mu włosy z twarzy i uśmiechnęła się łagodnie po czym stanęła na nogi. Jej włosy zajaśniały dziwnym złotym blaskiem, a zielone oczy rozbłysły. Jej czarodziejskie ubranie opadło, a na jego miejscu pojawiła się suknia zrobiona z liści. Jej skrzydła, które nagle wydostały się z pod ramion przypominały skrzydełka muchy, tyle że były fioletowe. Okręciła się wokół własnej osi i skurczyła się do malutkich rozmiarów elfa.
- Żegnaj, kochany. Zapamiętam cię - szepnęła do Teodora, a ten poruszył się we śnie. 
Dziewczyna westchnęła i rozpłynęła się w powietrzu w drzewny pyłek i sekundę później znajdowała się na drugim końcu lasu.
- Już tęsknię. 

***

   Obudziłam się jakoś o szóstej i zaczęłam robić śniadanie. Musiałam wyglądać okropnie, ale nie mogłam dłużej spać. Popatrzyłam po twarzach śpiących przyjaciół. Georgie spała wtulona w Harry'ego numer dwa. Mogę się założyć, że jak się obudzi nie będzie zachwycony. Pół godziny później wstała Celine i Annabeth, które pomogły mi w dokończeniu śniadania. Pobudkę zrobiłyśmy o dziewiątej. 
- Jeeeeezu. Jest tak wcześnie, a wy każecie nam wstawać?! - zaskrzeczał Lou przecierając oczy.
- I owszem! - powiedziała wesoło Annabeth uśmiechając się nieco wrednie.
- Uważajcie! War zaraz rozpęta wojnę! - krzyknął chłopiec, a jego przyjaciółka rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Ale spokojnie, widocznie chce zabić tylko mnie!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem i zajęli się śniadaniem. 
Po godzinie wszyscy skończyli jedzenie i teraz rozmawiali żywo. Parvati kłóciła się z Pansy, a Draco z Harrym, ale jakoś mało mnie to obchodziło. Sophie podeszła do Nialla i teraz śmiali się z czegoś z Weasleyami.
Poszukałam wzrokiem Darie. Znowu rozmawiała z Oliverem. Co ona w nim widzi?
Jedyną osobą siedzącą samotnie był wyjątkowo podenerwowany Nott.
- Co jest? - zapytałam cicho podchodząc i siadając na jego kocu.
- Fairy zniknęła. - powiedział roztrzęsionym głosem i nawet nie wrzasną, żebym go nie dotykała, kiedy poklepałam go po ramieniu.
- Może poszła na spacer? - zasugerowałam łagodnie.
- Wiesz, ja mam takie wrażenie, jakby odeszła na zawsze - powiedział patrząc mi prosto w oczy.
Miały jak zawsze stalowy kolor, ale nie były takie zimne. Widziałam w nich niepokój, a jego głos ciągle drżał.
- Skąd wiesz?
- Tego to chyba sam Merlin nie wie - mruknął w odpowiedzi.
- Jesteś pewny, że ona była no... człowiekiem?
- Czemu by nie? - jego głos był podejrzliwy.
- Widziałeś kiedyś jej uszy?
Zastanowił się chwilę.
- Nie.
Odwróciłam głowę i popatrzyłam na drzewa. Pomiędzy nimi latały malutkie stworzonka.
- Może ona... jest elfem? 
Teodor prychnął. 
- Elfem? Żartujesz sobie?
- Nie, ale ona miała na nazwisko drzewo, tylko że po łacinie.  
Ślizgon rzucił mi pełne żałości spojrzenie, którego nie wytrzymałam i odeszłam do May'i i Jacka. 
Równo o dwunastej wyszliśmy przed obóz, a tam czekała już na nas na pozór mała karoca. Wcisnęliśmy się do środka i Celine wrzasnęła.
- Ej bachory! Siadamy tu!
Cała nasza ogniskowa grupa usiadła przy dosyć sporym stole. Niestety wylądowałam między Eleanor, a Niallem. Kiedy myślałam, że gorzej już być nie może naprzeciwko zasiadła Georgie. Ruszyliśmy i wszyscy zaczęli rozmawiać. Harry numer dwa udawał, że śpi, więc Puchonka znudzona siedzeniem zajęła się moją osobą.
- Czemu nie powiedziałaś niczego na ognisku?
W sumie nawet tego nie pamiętałam. Kiedy była moja kolej kolejna osoba wstała. Może stwierdzili, że dużo o mnie wiedzą.
- A tak jakoś - mruknęłam cicho.
- Masz dwanaście lat, jak ja, no nie?
Przytaknęłam.
- Jesteś metamorfomagikiem?
Potrząsnęłam głową na znak, że to prawda.
- A jak wyglądasz tak normalnie?
- Tak jak teraz.
- Ja na twoim miejscu zmieniłabym się w kogoś ładniejszego. Wyglądasz jak wampir! 
- Wiem - odpowiedziałam z jedną brwią w górze. 
- Ale się nie gniewaj! To nie twoja wina, że jesteś brzydka!
- Oj nie kłóćcie się! - wtrąciła Eleanor z uśmiechem.
- Nie kłócimy się - warknęłam i obróciłam się w stronę Nialla, który patrzył na mnie z ciekawością.
- Możemy pogadać? - spytał i nie czekając na odpowiedź pociągnął mnie do wolnego stolika.
- O co chodzi? - zapytałam cicho.
- Czego chciała Georgie?
- Uświadomić mi, że jestem brzydka. Nie wiem jak Harry z nią wytrzymuje. Dlaczego on jest w Slytherinie?!
- Chyba przez rodziców - odpowiedział blondyn smutno.
- Co masz na myśli? - spytałam podejrzliwie. 
- Wiesz, jego rodzicami są Rudolf i Bellatrix Lestrange.
Moje źrenice zwęziły się. Oni torturowali moją babcię i rodziców Neville'a. Teraz razem byli w Świętym Mungu leżąc bez zmysłów. Wstałam gwałtownie i ruszyłam z wyciągniętą różdżką do naszego stołu, ale Niall pociągnął mnie za ręce z daleka od jego przyjaciela. Sophie popatrzyła na nas z niemym zdziwieniem, ale ja zdążyłam tylko potrząsnąć głową i wylądowałam przygwożdżona do fotela. 
- Puść mnie! - ryknęłam. 
- Nie - powiedział spokojnie Niall.
Siedziałam tam około godziny próbując się uspokoić, aż w końcu podeszła do nas Sophie.
- Co się stało? - spytała marszcząc brwi.
- Jenn zdenerwowała się na Harry'ego, a raczej na jego rodziców - odpowiedział Niall.
- Spadaj! - warknęłam. 
Przez resztą podróży siedziałam z tą dwójką nie odzywając się, a kiedy w końcu wylądowaliśmy przy moim domu prawie nikogo nie było już w karocie. 
- Widzimy się za dwa tygodnie - mruknęłam, ale kiedy zmierzałam do drzwi poczułam jak coś totalnie mnie oślepia i padłam na wznak bez zmysłów. 


_____________________________________

Rozdział napisany w bardzo trudnych warunkach przy półtorarocznym dziecku latającym wokół, więc za ewidentne błędy przepraszam serdecznie, a zażalenia wysłać sową do tego malucha! Mam nadzieję, że mimo to rozdział się podobał ;) Nie wiem, kiedy będzie następny, ale mam zamiar zacząć pisać nowego bloga o zupełnie innej tematyce, a jak już go ogarnę to wam podam linka pod następnym postem :D Tymczasem piszcie opinie i przepraszam za brak akcji, ale pamiętajcie, że takie rozdziały też muszą występować! >.<
Pozdrawiam!
~ Pomyluna Everdeen 


piątek, 13 czerwca 2014

Tom II. Rozdział Piąty. Woda, potwory i nowi znajomi.

    Stałam tak nie mogąc uwierzyć. On mnie pocałował. Przy tych wszystkich ludziach. Rozejrzałam się. Na szczęście chyba nikt tego nie zauważył. Przynajmniej tak myślałam dopóki nie zauważyłam pełnej obrzydzenia twarzy Malfoya. Chciałam do niego podejść, wyjaśnić, ale on wtopił się już w tłum Ślizgonów. Odwróciłam się do zdumionego George'a.
- Czemu to zrobiłeś?
- Ja... nie wiem, przepraszam, to z radości! - odpowiedział szybko Weasley przerażony błyskiem w moim oku.
- Z radości nie całuje się swoich przyjaciółek George.
- Przepraszam!
- Nic mi po twoich przeprosinach! - krzyknęłam dramatycznie.
No, może za dramatycznie bo rudzielec pobladł i odszedł do swojego brata, który rzucał mi pełne zdziwienia spojrzenia. Ja tylko pokręciłam głową i usiadłam przy ognisku razem z Nevillem, który przyjechał dopiero dzisiaj rano i nie do końca ogarniał co się wokół niego dzieje i Olivera, który przyjechał tu z Lee Jordanem dopiero przed godziną.
- Moi drodzy! Dwa zadania już za wami! Czas na trzecie! Jednakże, zanim ogłoszę co będzie musieli robić przedstawię punktację domów! Za każde pierwsze miejsce otrzymujecie cztery punkty, za drugie trzy punkty, za trzecie dwa no i za ostatnie - czwarte tylko jeden punkt. Zapomniałam wam to wcześniej powiedzieć... - przy ogniskach Ślizgonów dało się słyszeć prychnięcia. - Gryffindor zajmuje pierwsze miejsce z siedmioma punktami! - wiwaty przy ogniskach Gryfonów - Drugie miejsce Ravenclaw z sześcioma punktami! - ogłuszający ryk Krukonów. - Trzecie miejsce Slytherin z czterema punktami! - umiarkowany aplauz ze strony Domu Węża - I ostatnie Miejsce Hufflepuff z trzema punktami! - dzieci z Domu Borsuka wydały z siebie tylko jedno zgodne westchnięcie. - Brawa dla wszystkich! A teraz, trzecie zadanie! - wszyscy wyprostowali się i popatrzyli na McGonagall w największym skupieniu, ale ona ciągnęła dalej swoją wypowiedź jakby mało ją to obeszło. - Przez cały tydzień od dzisiejszej północy, czyli właściwie od poniedziałku do północy niedzieli wasze obozowiska będą atakowały potwory. Waszym zadaniem będzie obronić się przed nimi ponosząc jak najmniejsze straty w dobytku materialnym jak i w ludziach.
- I jak niby przyznacie za to punkty? - zapytał lekceważąco Nott unosząc się ponad wszystkich.
- Właśnie chciałam to powiedzieć panie Nott. Proszę się opuścić i słuchać jakby był pan w pełni kulturalnym człowiekiem - odparowała McGonagall, a ja zauważyłam jeszcze czerwoną ze złości twarz Teodora znikającą w tłumie ubranych na zielono kolegów. - Kontynuując, punkty przyznamy za pomysłowość w walce, za użyte zaklęcia i oczywiście za jak najmniej zniszczeń.
Wszyscy zamilkli. Siedzieliśmy tak parę minut w kompletnej ciszy, aż nagle odezwała się ta ruda dziewczyna z Hufflepuffu. Jak jej tam było? Fairy? Tak, tak, to było takie dziwne imię..
- Która godzina? - jej głos potoczył się po naszych głowach i zamieszkał tam podobnie jak jej taniec.
Był niezwykły. Nieludzki. Przyjrzałam jej się uważniej, ale większość jej ciała przykrywały bardzo długie rude włosy.
- Za dwadzieścia minut północ.
Nie wiem kto to powiedział, ale wszyscy zerwali się na hurra i pobiegli do swoich obozowisk.
Kiedy tam dotarliśmy zostało jakieś pięć minut do północy. Wszyscy weszli jak najszybciej i rzucili się rzucać wszystkie zaklęcia ochronne jakie kto znał. Nagle rozległ się skowyt. Pod murami stało mnóstwo trzygłowych psów. Może nie były tak wielkie jak Puszek, ale wystarczająco duże, żeby Neville zemdlał.
- UWAGA. Siódmoklasiści i pierwszoklasiści trzymają pierwszą wartę! Na stanowiska i pilnujcie, żeby te psiska się tu nie dostały! A cała reszta jazda spać, potem będziecie potrzebni! I niech ktoś ocuci Longbottoma... - wołała Penelopa, a wybrani uczniowie już ustawiali się na stanowiskach celując w bestie różdżki i krzycząc różne zaklęcia.
Ja zajęłam się tym, żeby psy nie zrobiły podkopu. Zaczarowałam całą ziemię pod i koło obozu. Wymagało to ode mnie dużej siły, dlatego gdy skończyłam padłam na ziemię nie będąc w stanie się poruszyć. Około czwartej nasza warta się skończyła i nasze miejsce zajęli drugoroczni i szóstoklasiści, którzy
od razu musieli zająć się szyszymorami, które bardzo chciały abyśmy ogłuchli, bo darły się wniebogłosy. Podałam im zaklęcie uciszające, a sama poszłam spać.
Obudziłam się dopiero około dziewiątej, kiedy Percy przyszedł po Freda i George'a, którzy byli w trzeciej klasie i musieli walczyć razem z piątoroczniakami. Natychmiast pobiegłam robić śniadanie, jako że Katie, która była za nie odpowiedzialna walczyła teraz na murach grodu. Zrobiłam sałatkę warzywną z odrobiną chleba i wysyłałam do walczących partiami. O czternastej znowu nastąpiła zmiana warty. Walczyli tylko czwartoklasiści, jako że tak, czy tak prawie cały obóz był na nogach i w razie czego mogliśmy im pomóc.
O dwudziestej, już po kolacji moja grupa znowu musiała stanąć na warcie tym razem odganiając boginy. Każdy z nich zamieniał się w to czego najbardziej bała się osoba z którą walczył. Ja patrzyłam na martwego George'a.
- Riddiculus! 
Bam! Martwy George zmienił się w martwego Dracona. Bam! Martwy Fred. Bam! Martwy Harry. Bam! Martwa Hermiona.
Mocno się zdenerwowałam, ale jakiś chłopak koło mnie zniszczył mojego bogina.
- Dzięki - wymamrotałam cicho.
- Drobiazg.
***

  Reszta dni wyglądała podobnie. Każdego wieczoru były takie same warty. Nawiedzały nas najróżniejsze, coraz potężniejsze potwory. Niekiedy trzeba było wzywać kolejny rocznik do pomocy. Ludzie byli zmęczeni, a nasze zaklęcia wciąż słabły. Wilkołaki, duchy, sfinksy, akromantule, kraby ogniste, cyklopy... to wszystko atakowało nasze obozowisko każdego dnia i każdej nocy.
Jednak ja najbardziej bałam się tego ostatniego wieczoru. Nie chciałam, żeby nadchodził, tak jak boimy się przed pójściem do dentysty, albo sprawdzianu. Zazwyczaj jednak w końcu chcemy, żeby było po wszystkim. Ja tak nie miałam. Bałam się, że "po wszystkim" stanie się coś strasznego.
No, ale stało się.
Cały obóz szykował się do ostatniego potwora. Wszędzie latały ochronne zaklęcia, ludzie jedli na zapas i umacniali swoje domki. Wybiła dwudziesta trzecia. Nagle dwa smoki, które bezskutecznie próbowały spalić nasze mury, jako że tak kierowałam ogniem, aby zawracał z powrotem do ich paszcz uciekły z piskiem.
Zdezorientowani próbowaliśmy przebić wzrokiem ciemność, ale niepotrzebnie. Naszym oczom ukazał się wielki na jakieś dwadzieścia sześć stóp olbrzym i to nie jeden, a dwa.
Paskudstwo numer jeden podeszło do nas i zamierzyło się pięścią. Wszyscy padli na ziemię. Co prawda nie pomogłoby im to w ochronieniu się przed uderzeniem, ale przed trzęsieniem ziemi, które wywołał olbrzym uderzając o naszą barierę ochronną - owszem. Mimo że była tak mocna można było zauważyć małe pęknięcia rozchodzące się z góry do dołu. Kilka osób wrzasnęło z paniki, ale reszta zachowała zdrowy rozsądek i zaczęło ponawiać uszkodzone zaklęcia. Paskudtwo numer dwa nie było mądrzejsze od tego pierwszego. Rzuciło się na nas całym ciałem, ale zjechało po naszych zaklęciach jak po szklanej kopule. Oba wielkoludy zawyły z wściekłości. Przez całą godzinę kopały, biły i rzucały się na nasz obóz, a my ledwo nadążaliśmy z zaklęciami.
- Za pięć minut północ! - krzyknęła Parvati.
Wiele osób zapewne jej nie usłyszało, ale ci, którzy stali bliżej odetchnęli z ulgą nie przestając jednak ani na moment celować w giganty zaklęciami.
- Drętwota!
- Petrificus Totalus!
- Reducto!
Minuta do północy. Nagle Olbrzymy rzuciły się na nas jednocześnie i spadły na ziemię, ale nasza osłona pękła jak bańka mydlana. Wielkoludy chyba zrozumiały co się stało bo oba sięgnęły po najbliższe osoby jakie dostrzegły. Mnie i jeszcze jedną dziewczynę z piątego roku, po czym uciekły w las. Z nami.

***

  Draco stał przed swoim marmurowym domkiem patrząc ze złością na dwa smoki atakujące ich gród. Za dziesięć minut był koniec zadania, a te bydlęta ziały ogniem jak opętane. To bardzo przypominało mu Jennie. Jej taniec w ogniu. Piękne płonące kwiaty i zwierzęta. Otrząsnął się. Godzinę temu były tu olbrzymy. Udało im się zabrać Notta próbującego odegnać je wiatrem. Malfoy prychnął. Teodor ciągle nic, tylko się popisywał i gadał o jakiejś rudej dziewczynie. Chyba bardzo mu się podobała, ale Draco nie miał zamiaru go w tym wspierać. W końcu Nott robił wszystko, żeby zgasić w nim uczucie do Wood. Rozejrzał się. Wszyscy wracali już do łóżek. Było parę minut po północy. Ślizgo obrócił się i niechętnie wpadł do domku i pod prysznic. Kiedy wyszedł z łazienki wcisnął się do niej cały osmolony Crabbe. Draco prychnął i ułożył się wygodnie w łóżku. Już miał zamykać oczy, gdy odezwał się Zabini.
- Myślisz, że olbrzymy go oddadzą? 
- Nie wiem Blaise. 
- No, ale chyba muszą, no nie? Ja nadal nie czaję jak się robi to cholerne drewno!
Malfoy parsknął w poduszkę, ale nie odpowiedział. Jennie na pewno wiedziałaby jak wytłumaczyć to nawet Zabiniemu. Po chwili zasnęli oboje. Draco z myślą o Jennie, a Blaise o świeżo pachnącym drewnie. 

***

   Olbrzymy oddalały się coraz bardziej od naszego obozu. Próbowałam rzucić na nie parę zaklęć, ale wiedziałam, że to nic nie da. One były za mocne. Druga dziewczyna krzyczała wniebogłosy co wyraźnie drażniło wielkoludów, ale nie dało się jej uciszyć. Wątpiłam, czy nawet zaklęciem uciszającym by się udało.
W końcu doszliśmy do sporej jaskini. Znaczy, sporej to mało powiedziane. Ona była gigantyczna. Pośrodku było widać miejsce na palenisko, a obok niego dwie rozciągnięte na ziemi skóry, które pokrywała wełna. Patrzyłam się na nie zdziwiona myśląc ile trawy musiałoby jeść takie zwierze, ale po chwili się otrząsnęłam. Jak mogłam myśleć o takich głupotach? Zagrażało mi spore niebezpieczeństwo. W jednym kącie było sporo kości, chodź z tego co zauważyłam nieludzkich. Marna to była pociecha, zważając na wielką klatkę przy końcu jaskini. Siedziało w niej parę osób, ale nie mogłam ocenić kto dokładnie, bo byłam jeszcze za daleko. Jeden z olbrzymów zabrał od drugiego dziewczynę z piątego roku i wsadził nas za kraty. Starałam się rozejrzeć, ale było bardzo ciemno. Jedyne czego byłam pewna, że koło mnie siedział Nott, bo jego stalowe oczy patrzyły na mnie z wściekłością, a także jakieś pięć innych osób.
Buchnął ogień. Cedric Diggory i Nott to były jedyne dwie osoby, które znałam.
- Eeeee, jak się nazywacie? - zapytałam cicho.
- Jestem Amanda Greht - powiedziała dziewczyna siedząca obok Cedrica.
Miała długie blond włosy i brązowe oczy. Była ubrana w strój Hufflepuffu, a minę miała taką jakby chciała zwymiotować. Spojrzała na Diggory'ego, który mógłby być jej bratem, gdyby nie inne nazwisko. Z wyglądu był bardzo podobny.
- Ja jestem Anne Fun - rzekła po chwili dziewczyna z mojego domu.
Zastanawiało mnie, czemu nigdy jej nie zauważałam. Miała krótkie brązowe włosy i szare, wyblakłe oczy. Była nieco grubsza i nie za ładna, ale jak nie krzyczała wydawała się całkiem miła.
- Ja jestem Niall, a to Sophie - powiedział chłopiec w stroju Hufflepuffu wskazując jednak na dziewczynę z Ravenclawu. - Ah, to jest Harry.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Harry był Ślizgonem, ale chyba nie przyznawał się do Teodora. Miał ciemne loczkowane włosy, zielone oczy i patrzył na mnie ze zdziwieniem widocznie nie mogąc wydobyć głosu. Niall był blondynem o błękitnych oczach. Uśmiechał się bardzo przyjaźnie, ale ja wolałam trzymać go na dystans. Sophie za to miała granatowe włosy i fioletowe oczy. Wyglądała dziwacznie, ale jej koledzy uważali to chyba za zupełnie normalne, więc nie robiłam na ten temat żadnych uwag.
- Miło mi. Jestem Jennie.
- Wiemy - odpowiedzieli zgodnym chórem.
To również zostawiłam bez komentarza.
- Ktoś ma pomysł jak się stąd wydostać? - zapytał Harry.
Miał taki niski, uspokajający głos, że aż podniosłam brwi do góry.
- Najmniejszego - odpowiedziała Anne.
- Wiecie, myślę, że to jest czwarte zadanie. Odnaleźć nas i uwolnić - powiedział wesoło Niall.
Denerwował mnie.
Ale chyba miał rację.

***

 George biegł ku Zwierzyńcowi, a za nim cała reszta Gryfonów. Olbrzym porwał Jennie i Anne. 
Kiedy dobiegli do Placu Ogniowego Hufflepuff już tam był, Ravenclaw dobiegał, a głosy Ślizgonów było już słychać.
- USPOKOIĆ SIĘ WY MAŁE, PARSZYWE... - wrzeszczał Snape, ale profesor Sprout wsadziła mu garść ziemi do ust. 
Gdyby były to inne okoliczności wszyscy pokładali by się ze śmiechu. 
- Spokój! - krzyknęła profesor McGonagall i wszyscy zamarli. - To jest wasze czwarte zadanie! Znaleźć i odbić tych, którzy zostali pojmani przez olbrzymy. Bez dalszych wstępów - radzę się pośpieszyć.
Wszyscy zgromadzili się wokół największego ogniska. 
- Uważam, że najrozsądniej wybrać po pięciu ludzi z każdego domu i niech oni idą. Jak ruszymy tam z sześcioma setkami ludzi będzie słabo. - powiedział prefekt Krukonów, a reszta pokiwała głowami na znak zgody. - Jacyś chętni?
Dzieci Gryffinodra stanowiły największą grupę chętnych. Ponad połowa domu. 
- Fred, George, Harry, Oliver, James - powiedział Percy. - Wy idziecie. 
- Annabeth, Lou, Darie, Maya, Jack - wyznaczył prefekt Krukonów. 
- Suzanne, Dylan, Liam, Georgie, Celine - mruknął prefekt Puchonów.
- Malfoy, Zabini, Parkinson, Eleanor, Avery - warknął prefekt Ślizgonów. 
Odbicie czas zacząć. 

***

  Grupka ochotników przedzierała się przez chaszcze koło wielkich śladów pozostawionych przez olbrzymy. Gryfoni szli na samym przodem, w końcu odwaga i męstwo to ich fach, tuż za nimi stąpali Krukoni rozmawiający szeptem. Omawiali taktykę, jako najmądrzejsi. 
- Annabeth, nie zrozum mnie źle, ale to beznadziejny pomysł. Oślepić ich? - mówił Lou. 
Był to chłopiec z na oko trzeciej klasy. Miał krótkie brązowe włosy i małe, niebieskie oczy. Był całkiem wysoki, a na dodatek przystojny. 
- Tak, oślepić! - odpowiedziała poirytowana Annabeth, która okazała się niską piątoklasistką o złotych jak, no cóż złoto włosach i zielonych, przebiegłych oczach. - A masz lepszy pomysł?!
- Ja mam, a właściwie mamy - powiedziała Maya wskazując na Darie i Jacka.
Maya była to ciemnoskóra dziewczyna, zresztą bardzo ładna. Miała chyba siedemnaście lat, tak jak jej przyjaciele. Byli rodzeństwem, a dokładniej bliźniakami. Te same granatowe, duże oczy i białe włosy. Tak, białe. Zresztą tak jak wszystko poza oczami i strojem Ravenclawu. 
- Kilkoro z nas odciągnie ich uwagę, przez co wyjdą na dwór i z ukrycia będziemy ich atakować, a wtedy reszta się wemknie do ich pieczary i rozwali to w czym ich trzymają!
George słuchał tej rozmowy z umiarkowanym zaciekawieniem. Poza tym te bliźniaki go przerażały. Przesunął się nieco w tył ku Puchonom. Rozmawiali o tym, co można by było zrobić jak już odbiją obozowiczów. 
- Trzeba się będzie nimi zająć! Na pewno będą głodni... Mamy trochę jedzenia! Zatrzymamy się o drodze do Zwierzyńca i ... - mówiła z przejęciem Celine gorąco dopingowana przez jej chłopaka Liama. 
Oboje byli z szóstego roku. Dziewczyna miała czerwone włosy i czarne oczy. Biała skóra i kolczyk w wardze czyniły ją prześliczną. Nic dziwnego, że - zresztą niczego sobie - Liam z nią chodził. Sam był blondynem z wesołymi piwnymi oczami. 
- Nie, nie. Te potwory będą nas goniły. Nakarmimy ich spokojnie w obozie. Będziemy mogli wykonać im nawet ten taniec... No, ten ludowy, dla Nialla! - powiedziała Georgie szukając wsparcia w Dylanie. 
Oni nie byli parą, ale chyba rodzeństwem. Takie same nosy i zielone oczy, chodź dziewczyna była jasną blondynką, a chłopiec był szatynem. Oboje mieli gdzieś po jedenaście lat. Bardzo młodzi. 
- Sie zobaczy. - warknęła Suzanne.
Była nieco pucułowatą dziewczyną z miedzianymi włosami. Też miała jedenaście lat. George pamiętał ją z Ceremonii Przydziału. 
Znowu się cofnął niezauważony. 
Ślizgoni kłócili się. 
- No jasne, ze trzeba ratować Notta, ale po co reszta? - pytał Avery, a Eleanor kiwała ochoczo głową.
Obydwoje z zimnymi, piwnymi oczami i czarnymi włosami. Nie byli rodzeństwem, prędzej...
- To, że jesteście kuzynami, to nie znaczy, że musicie być tak samo głupi! - palnęła Pansy - Musimy ocalić też resztę! 
George znowu wysunął się na prowadzenie. Widać już było jaskinię olbrzymów. 
Wszyscy zbili się w ciasny okrąg, a Krukoni przedstawili im plan według Mayi i jej przyjaciół. 
- No dobrze. Dziesięć osób będzie z nimi walczyło, a reszta ratować uwięzionych! - dodała na koniec Darie. - To jak?
Wszyscy Gryfoni zgodzili się na walkę. Jak również bliźniaki z Ravenclawu, Zabini, Malfoy i Suzanne. 
 Zrobili niezłego rwetesu i oba olbrzymy wyszły przed grotę. 
- Tutaj ptasie móżdżki! - krzyknął Fred.
Ekipa ratunkowa wdarła się do jaskini. 
- Odsunąć się! - zakomenderowała Annabeth. 
Bardzo zdziwieni porwani obozowicze odeszli od krat.
- Diffindo!
Naraz wszystkie kraty odpadły połamane, a Hogwartczycy mogli uciekać. 

***

  Na pomoc nie czekaliśmy długo, ale wydawało się to i tak wiecznością. W końcu wyrwali się z tej cuchnącej klatki. Niall mocno mnie denerwował. Jak można być tak radosnym w każdej sytuacji?
Doszliśmy już do obozu, a McGonagall przyznawała właśnie punkty za trzecie i czwarte zadanie.
- No, to najpierw trzecie. Pierwsze miejsce oczywiście... Gryfoni! Prawie udało im się obronić przed olbrzymami, a od reszty ani trochę nie ucierpieli! Drugie miejsce Hufflepuff. Za świetne mury z ziemi. Szacunek panno Fairy. Trzecie miejsce Ravenclaw. Dobry pomysł z fosą. Szkoda tylko, że prawie nie utopiło wam się z dziesięć osób. No, a czwarte Slytherin. Nie radziliście sobie, a pan Nott ledwo wykorzystywał swoje powietrzne możliwości! A co do czwartego zadania, to każdy ma pierwsze miejsce. Ciężko ustalić kto wygrał... wiecie, nawet żadnego złamania, nic! Każdy dom robił to co do niego należało. I słusznie! 
Wszyscy byli bardzo zmęczeni, więc właściwie nikt McGonagall nie słuchał, chyba łącznie z nią.
- Idźcie wszyscy w cholerę spać! - warknął w końcu Snape, a ludzie już zaczęli wstawać, ale profesor Flitwick jeszcze nas powstrzymał.
- Ostatnie zdanie, to będzie mecz podwodny! Dwie na dwie drużyny. Musicie wylosować sprzymierzeńców. 
- Gryfoni niech losują. Są pierwsi. 
Podeszłam popychana przed Olivera i wyciągnęłam z worka małą flagę żółtego koloru.
- Gryffindor zagra z Hufflepuffem przeciwko Ślizgonom i Krukonom! A teraz idźcie już! - wrzasnęła profesor Sprout, a wszyscy zgodnie powlekli się do swoich obozowisk. 


***

    Dwa dni temu ledwo przeżyłam porwanie olbrzyma, a Oliver już ganiał mnie na treningi. Tak, podwodne treningi. Większość osób używała albo skrzeloziela, albo zaklęcia bąblogłowy, ale ja po prostu się przemieniałam w coś podobnego do trytona. Pływanie pod wodą na miotle było dzikie. Dosłownie. Non stop ktoś zaplątywał się w wodorosty, albo rzucał w siebie kamieniami. Cóż. Pogodziłam się z Georgem. Wytłumaczyliśmy wszystko sobie, ale z kolei teraz irytował mnie Niall. No bo jak można tańczyć irlandzkie tańce pod wodą grając mecz?
No, ale dotarłam do końca tygodnia. Do ostatniego dnia obozu, który miał zakończyć wielki mecz. Pod wodą były już ustawione trybuny otoczone jakby wielkimi bańkami powie
trza, a widzowie zajmowali miejsca nurkując i podpływając do nich.
Stałam razem z innymi drużynami na brzegu. Kilka osób wyczarowywało sobie bąble na głowie albo połykało oślizgłe skrzeloziele, a ja przemieniałam się jak zwykle w wodną kobietę. Wskoczyłam do wody. Poczułam się jak w innym wymiarze. Widać stąd było Ziemię i gwiazdy. Kilka osób wydało okrzyki, które zamieniły się w bąbelki. Jak przypuszczałam komentator siedział na trybunach. Nie mogliśmy go słyszeć.
Gra się zaczęła. W drużynie Puchonów jako szukający grał Diggory, jako ścigający Niall, Suzanne i Celine, obrońcą był Liam. Pałkarzami byli Dylan i Georgie. Widocznie na odsiecz ruszyła nam po prostu drużyna quidditcha. 
Co do składu Ślizgonów i Krukonów to nie bardzo ogarniałam jak kto się nazywa, oprócz Cho, która grała na pozycji szukającego. 
Gra rozpoczęła się na dobre. Gole leciały jak szalone nie mówiąc już o tłuczkach. Znicza nie było widać. Mecz trwał już z pół godziny. Niektórzy zaczynali się denerwować. Mieli powietrza tylko na godzinę. Kolejne dziesięć minut minęło. Wbiłam w tym czasie gola. Nie wiedziałam ile jest punktów. Nagle przede mną mignął Niall i rzucił kafla przez sam środek środkowej obręczy. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko. Rzuciłam mu poirytowane spojrzenie. 
Dwie minuty później Harry złapał znicza. Był koniec meczu.
Wygraliśmy?  

_____________________________________

Okey, rozdział długi i jak dla mnie jak zwykle nuda (cóż). Już w następnym wrócą do Hogwartu, a tam akcja będzie lecieć szybciej jak zapowiadałam >.< Nie wiem kiedy będzie kolejny rozdział, ale z tym pędziłam jak opętana, więc  z góry przepraszam za wszelkie błędy XD Znowu liczę na wasze komentarze i do kolejnego rozdziału! 
~ Pomyluna Everdeen 


czwartek, 12 czerwca 2014

Liebster Blogger Award :)

  Dobra, nominowało mnie kilka osób już jakiś czas temu to odpowiadam na nominację Caroliny Szcześniak bo ją lubię, yolo xD
Nominuję :
1. Koledżankę z blogami : http://70igrzyskaglodowe.blogspot.com/ i http://harryjoven.blogspot.com/
2. Nieoficjalną z blogami : http://grobowiec-nieoficjalnablog.blogspot.com/ , http://szescdziesiateigrzyskasmierci.blogspot.com/ , http://hogwartneverends-nieoficjalnablog.blogspot.com/

I przypominam o co chodzi :)
1. Nominacja to nagroda za dobrze wykonaną robotę.
2. Nagrodę przyznaje się blogom o mniejszej ilości obserwatorów, co daje możliwość ich rozpowszechnienia.
3. Po nominacji odpowiada się na 11 pytań i wymyśla się swoje 11 no i nominuje się 11 osób, ale ja nominuję 2 bo nie mam kogo ;_______;
4. Nie wolno nominować bloga, który cię nominuje.

Oto moje pytanka i odpowiedzi ;3
1. Czy miałaś kiedyś jakiś obrzydliwy nawyk?
Nieeee, raczej nie... tylko kiedyś cały czas myłam ręce! xD

2. Co jest twoim największym nałogiem?
Jedzenie + komputer :D

3. Bez kogo nie możesz żyć?
Kospera? ;_: Weroniki, rodziców, Nialla ...

4. Czy spotkałaś już prawdziwą miłość?
Niestety tak, ale nie obustronną. Za każdym razem ta druga osoba mnie nie kocha. Fail życia...

5. Masz zwierzaczka?
Dwa kotki, potwierdzam! :D

6. Hogwart, Narnia czy Panem?
Hogwart zdecydowanie! <3

7. Ulubiona książka?
Naaaajbardziej to Harry Potter, ale kocham też ponad życie trylogię o Igrzyskach Śmierci, sagę Sherlock Holmes oraz już pokochałam Percy'ego, mimo że dopiero zaczynam drugą książkę... Aaa no i kocham książki o Indianach <3 (wiem, dziwny człowiek jestem ... )

8. Ulubiona piosenka?
Nie mam, ale mogę kilka wymienić... Rock Me, Teenage Dream wersja Nialla Horana, They don't know about us, Imagine.... i dużo, dużo więcej :D

9. Jaki kolor ma ściana w twoim pokoju?
Cóż. Fachowo to się nazywają " Wschód Słońca" i "Zachód Słońca", ale w rzeczywistości to po prostu pomarańczowy i żółty ...

10. Z czego czerpiesz inspirację?
Z innych blogów, książek i z mojej głowy :D Ja mam chyba nieograniczoną wyobraźnię niestety ;_:

11. Czy masz rodzeństwo?
Starszego o piętnaście lat brata... leży właśnie na kanapie haha xD


Teraz moje pytanka do was dziewczęta :D
1. Jaki jest twój ulubiony sport?
2. Jak wymyślasz akcję na swoje blogi?
3. Ulubiony pisarz?
4. Wierzysz w zjawiska paranormalne?
5. Skąd bierze się u ciebie wena?
6. Ulubiony film?
7. Jesteś zakochana?
8. Ile masz parasoli w domu?
9. Ulubiony zespół?
10. Ulubiona książka?
11. Kiedy następny rozdział?

Miłego odpowiadania >.<

/ Pomyluna Everdeen




środa, 11 czerwca 2014

Tom II. Rozdział Czwarty. Cztery Bestie i Żywioły.

  Wszyscy zaczęli bić brawo, ale McGonagall uciszyła ich jednym ruchem ręki, po czym poprawiając tiarę zaczęła mówić.
- Jak zwykle będziecie podzieleni na drużyny. Oczywiście według domów. W lesie są cztery obozowiska. Wszystkie inne i z innymi warunkami. Taki jaki pierwszy zajmie wasz dom taki będziecie mieli. Znajdziecie tam obozowe ubrania. Będzie was tu czekało sporo zadań i rywalizacji, a także pokazy umiejętności. Cztery Bestie o których jest mowa w nazwie obozu oznaczają zwierzęta reprezentujące wasze domy, ale oczywiście stworów jest tutaj o wiele więcej. I nie mówię, że nie mogą was zaatakować. My będziemy tylko jako sędziowie i informatorzy, ewentualnie uzdrowiciele w ciężkich przypadkach. Dzisiaj o dwudziestej przybądźcie tutaj na ognisko i po pierwsze zadanie. Możecie używać czarów, ale nie za mocnych. Podstawowe zaklęcia. Jakby coś było nie tak my będziemy o tym wiedzieć. Czas na zajęcie obozowiska... START!
 Naraz wszyscy złapali swoje kufry, walizki i torby i pognali do lasu. Razem z bliźniakami, Harry'm i innymi Gryfonami ruszyliśmy na zachód. Po kilku minutach biegu dotarliśmy do czegoś co wyglądało jak mała forteca otoczona drewnianym murem. Wrota wejściowe były otwarte.
- Wchodzimy! - krzyknął Fred, a reszta mu zawtórowała i minutę później wszyscy byli we wnętrzu, a ostatni uczeń zamknął bramę.
To co ujrzałam kompletnie mnie zaskoczyło. Była nas połowa domu, czyli około stu pięćdziesięciu osób. Przed nami rozpościerało się kilkanaście pięcioosobowych domków i jeden duży, na może z dwadzieścia. Domyśliliśmy się, że reszta będzie musiała upleść sobie szałasy, więc rzuciliśmy się wgłąb małych uliczek odgradzających od siebie chatki. Biegłam na sam koniec oddalając się od największego domku i jeszcze jednego, który okazał się być salą narad. Były tam również łazienki.
Dobiegłam do ostatnich domków i wpadłam do jednej z chatynek. Wszystko było z drewna, podobnie jak cały "gród". Znajdowały się tu dwa piętrowe łóżka i jedno osobne, ale zanim zdecydowałam gdzie będę spać do pokoju wpadli bliźniacy i Harry.
- Ja na górze! - krzyknął George i po chwili był już na górnym łóżku i kładł się na czerwonej pościeli.
- A niech cię.. - warknął Fred, ale posłusznie usiadł na dolnym posłaniu.
- Ja wolę to pojedyncze... czasami rzucam się w nocy i wolałbym nikogo nie zwalić z łóżka... - powiedział cicho Harry rzucając swój kufer na wybrane miejsce.
Przytaknęłam i ruszyłam drabinką na górne posłanie drugiego piętrowego łóżka.
- Mamy jeszcze jedno wolne - zauważyłam spokojnie.
- Spoko, zaraz kogoś znajdę..- zaczął Fred, ale ja przerwałam mu bezceremonialnie.
- Co to, to nie. Ja chcę mieć tu jakąś dziewczynę!
Bliźniacy uśmiechnęli się chytrze, ale nic nie powiedzieli, więc wyszłam przed nasz domek. Po środku uliczki stała załamana Parvati Patil dla której widocznie nigdzie nie było już miejsca.
- Chodź. U nas jest jedno wolne - powiedziałam niechętnie.
Nie przepadałam za hinduską. Ta jednak rozpromieniła się i wpadła mi ramiona po czym usadowiła się na swoim posłaniu.
- Do dwudziestej jeszcze godzina. Co wy na to, żeby pograć w partyjkę eksplodującego durnia? - zapytał George.
- Jak dla mnie super! - powiedziała Parvati trzepocząc rzęsami.
Zapowiadał się długi wieczór.
***
 Draco siedział w swoim pokoju. Dom Węża zdobył obozowisko, w którym w każdym domku była łazienka, pościele były jedwabne, a chatki wykute z marmuru. Do ogniska została jeszcze godzina. Crabbe i Goyle rozmawiali cicho w kącie, a Teodor próbował wytłumaczyć Blaisowi jak powstaje drewno.
- Po prostu tną drzewo na kawałki i je obrabiają. CZY TO JEST TAKIE TRUDNE? 
Młody Malfoy postanowił przejść się i zobaczyć resztę obozu. Kiedy wyszedł i zrobił zaledwie parę kroków dopadła go Pansy Parkinson, po czym stwierdziła, że świetnym pomysłem będzie pospacerowanie z Draconem. On zgodził się na to skinięciem głowy, ale już chwilę później tego pożałował, jako że Pansy zaczęła mu opowiadać o swoich problemach czego nie znosił. Pragnął już, aby coś zaczęło się dziać.

***

Zmierzaliśmy już ku bramie obozu. W kilku miejscach powiewały flagi z godłem Gryffindoru, a domki przybrały szkarłatnego lub złotego koloru. Obejrzałam się za siebie i zauważyłam, ze brakuje Freda, ale zanim zdążyłam to głośno obwieścić zdążył już wrócić.
- Poszedłem zasięgnąć języka. Prefekci rzucili już podstawowe zaklęcia obronne na nasz obóz, ale dokończą to jak wrócimy. Mówili też, że mamy nazbierać w drodze powrotnej trochę gałązek, to zrobią z nich lampy, bo będzie tu mega ciemno - powiadomił nas rudzielec.
Kiwnęłam głową i dołączyłam do grupy wychodzących Gryfonów. Zastanawiałam się jak dojedziemy stąd aż nad morze, ale kiedy minęłam bramę było to dla mnie jasne. Droga którą tu przyszliśmy była oświetlona setkami elfów latających wokół nas i siadających nam na włosach i ubraniach obozowych, na które składały się krótkie, czerwone szorty i szkarłatny T-shirt. Okazało się, że droga zajęła nam jakieś dziesięć minut. Właśnie jak mieliśmy usiąść przy ognisku z przeciwnej strony nadbiegli Ślizgoni. Bezwiednie zaczęłam rozglądać się za Draco, ale Parvati pociągnęła mnie za rękę pokazując miejsce koło niej i Harry'ego. Uśmiechnęłam się krzywo i klapnęłam na ziemię okrytą kocem.
Wszyscy już byli i wkrótce przed nami pokazali się nauczyciele oraz kiełbaski, które dostały zdecydowanie głośniejszy aplauz od nauczycieli.
Kiedy wszyscy zjedli wpadli w znakomity humor, ale gdy wstała profesor McGonagall wszyscy umilkli.
- Moi drodzy. Będziemy tutaj przez pięć tygodni i czekać was będzie pięć głównych zadań. Na każde z nich będziecie mieli mieli tydzień zgodnie z zasadami szlachetnej matematyki.  Pierwsze z nich będzie dotyczyć Czterech Bestii, które będziecie musieli ujarzmić, mam nadzieję, że każdy zna to słowo... Znajdźcie tą bestię w lesie i obłaskawcie do tego stopnia, aby móc przyprowadzić ją do nas do domku bez większych strat w ludziach. Liczy się szybkość i jakość - w sensie stopień obłaskawienia. Każdy dom ma inną bestię. Gryffindor lwa.
Pomruki przy naszej części ognisk świadczyły o tym, że z góry mamy najtrudniejsze zadanie.
- Slytherin węża - powiedział Snape zza swoich tłustych włosów.
- Ravenclaw orła - rzekł Flitwick swoim piskliwym głosem.
- A Hufflepuff borsuka - dodała pani Sprout z wesołym uśmiechem.
No tak. Jej dom miał najłatwiej.
- Jeżeli skończyliście już jeść to idźcie spać. Jutro będzie pracowity dzień - obwieściła McGonagall i razem z innymi nauczycielami rozpłynęła się w ciemnej mgle.
Zanim jednak nasz grupa wstała podbiegł ku nam Percy Weasley i zaczął bardzo szybko mówić.
- Potrzebuję ludzi do wyśledzenia gdzie inni mają obozy. Jacyś chętni?
- Ja pójdę! - powiedział natychmiast Fred.
- Ja też - dodał Harry.
Parvati chwilę się namyślała, ale w końcu postanowiła pomóc.
Ja i George wróciliśmy do obozu.
Po drodze zbieraliśmy patyki i rozmawialiśmy szeptem o czekającym nas zadaniu.
- Pewnie wybiorą tych najstarszych - stwierdził George.
- Czy ja wiem, raczej najmężniejszych....
- I najprzystojniejszych w całym królestwie!
Zaśmiałam się. To był cytat z mojej ulubionej bajki. Nagle za krzakami coś zaszeleściło i zauważyłam błysk oka. Szarego, zimnego oka.
- Drętwota!
Znieruchomiało.
- To Nott, Teodor Nott! - stwierdziła Angelina Johnson podchodząc do leżącego chłopca.
- Na pewno nas szpiegował.
- Co z nim zrobimy?
- Zabijemy go?
Nikt nie mógł wymyślić stosownej kary. W końcu głos zabrałam ja.
- Wyślemy go do jego obozu. I MÓWIĘ TO TEŻ DO CIEBIE ERNIE.
Mały, nieco gruby Puchon uciekł w stronę przeciwną do naszego obozu, a za nim pognała Cho Chang z Ravenclawu. Uśmiechnęłam się pogardliwie.
- Wingardium Leviosa!
Nott poszybował ku wchodowi.
Kiedy dotarliśmy do obozu pomogłam Penelopie Clearwater, która była drugim prefektem wyczarować płomień na gałązkach oraz pokazałam jej kilka zaklęć ochronnych, po czym wróciłam do domku rozstawiając płonące lampki. Po drodze spotkałam George'a, który widocznie szedł pod prysznic.
- A ty co?
- Użyję zaklęcia myjącego. Śpiąca jestem - odpowiedziałam na zaczepkę i rzeczywiście tak zrobiłam. Ubrałam się szybko w piżamę i wskoczyłam do łóżka. Po kilku minutach już spałam.

***

  Teodor Nott tego wieczoru był w beznadziejnym humorze. Ta mała zdrajczyni własnej krwi upokorzyła go przed wszystkimi Gryfonami, a oni na pewno rozpowiedzą to wszystkim innym.
Ze złością zakręcił kran i wyszedł z pod prysznica, ubrał się w piżamę i wyszedł z łazienki. Za nim natychmiast wepchnął się brudny do granic możliwości Zabini, którego dziewczyny oblały błotem, za to, że na ognisku podłożył pod ich koc pająka. 
Nott marzył o oswojeniu węża, ale wiedział, że nie dostanie takiej szansy. Był za młody. Wdrapał się na swoje wielkie łoże i wsunął się w jedwabną pościel.
- Opowiedz mi jeszcze raz.
To Malfoy. Teodor opowiedział mu o tym, jak Jennie go potraktowała i jak rozmawiała z Weasleyem.
- Nic ci nie opowiem. Idź spać.
- Na prawdę tak dobrze się dogadują? - dopytywał Draco.
- TAK. Lepiej od ciebie. Zrozum. Znajdź sobie inny obiekt westchnień - odpowiedział Teodor przewracając oczami i je zamknął.
Chwilę później już spał.

***

- Od pięciu dni ci idioci nie znaleźli tego cholernego lwa! - stwierdziłam pewnego ranka pomagając Katie Bell przygotować śniadanie dla obozowiczów.
- No wiem - mruknęła Gryfonka odstawiając garnek z mlekiem na stół. - Ani ci z siódmego, ani szóstego, ani z piątego roku! Porażka życia! 
Zaśmiałam się nerwowo i odwróciłam wzrok. Faktycznie. Od pięciu pełnych dni nic się nie wydarzyło, a mi nawet nie pozwolili wyjść poza bramy obozowiska. 
- Może poszukam go na własną rękę.
- Oszalałaś.
Wzruszyłam ramionami.
- To tylko taki pomysł... wiesz... żartowałam...
Katie pokiwała głową nakładając smoczą jajecznicę na talerze i dodając do nich pokrojony owoc bulbi. 
Mimo że rzeczywiście nie zamierzałam szukać lwa na własną rękę ten pomysł utkwił mi w pamięci i nie dawał spokoju, a gdy wieczorem zauważyłam, że ktoś zapomniał zamknąć bramy poczułam niesamowitą ochotę wyjścia. I o dziwo - zrobiłam to. Byłam tym tak zaskoczona, że nie zauważyłam nawet dokąd idę, a mimo to nie miałam poczucia zagubienia. Jakby coś ciągnęło mnie wgłąb ciemnego lasu. Minęłam wielki głaz i okrążyłam go kilka razy. Co powinnam teraz zrobić? Wyjęłam różdżkę i puknęłam nią w kamień mrucząc "Ostende mihi" co po angielsku znaczy "Pokaż mi". Nagle głaz stał się półprzeźroczysty, a w jego wnętrzu zauważyłam śpiącego lwa. Nagle zwierze poderwało się i przeskoczyło przez kamień lądując koło mnie. Było olbrzymie. Nie wiedziałam wprawdzie jakie rozmiary mają te zwierzęta, gdy są niemagiczne, ale ten robił imponujące wrażenie. Gigantyczny łeb z wielkimi zębiskami, bardzo masywne cielsko rozciągnięte wszerz na jakieś dwa metry, a na wysokość około półtora metra. Patrzyło na mnie dzikim wzrokiem.
Aliquam ut leo. Nolo malum vestrum - powiedziałam drżącym głosem. 
Wiedziałam, że do magicznego zwierzęcia najlepiej przemawiać w łacinie, ale ze zdenerwowania nie wiedziałam, czy powiedziałam "Spokojnie lwie. Nie pragnę twego zła." jak zamierzałam, czy może "Spokojnie lwie. Trampki nie wyglądają źle w zimie." co zresztą byłoby kłamstwem, bo przecież wyglądają okropnie. 
- Novi quid vis, iuvenes veneficus. - odpowiedział lew. 
Przeklęłam się w duszy, że nie uczyłam się tak pilnie łaciny, ale za szczęście trochę zrozumiałam. Chodziło mu o to, że wie po co przyszłam. 
- Tu liberum? - zapytałam nieufnie. 
Nie wiedziałam, czy da się oswoić, a pytanie go o to prosto z mostu wydało mi się co najmniej śmieszne, ale co innego mogłam zrobić?
- Iam pridem. 
Otworzyłam ze zdumienia usta. "Już dałem." Przecież to nie mogło być takie proste!
- Quid ita? - warknęłam, co miało znaczyć "Jak to?".
Et ut cognovit quod de periculo te fortitudinem meam, et virtutem et dignitatem.
Zgupiałam patrząc z nutą goryczy na lwa. Nie zrozumiałam. 
- Czy ty nie możesz mówić po angielsku? - jęknęłam z rozpaczą. 
- Znalezienie mnie kosztowało cię męstwa, odwagi i szlachetności. 
- Taaaaak?
- Tak, a o to chodziło w tym zadaniu. 
Lew patrzył na mnie chwilę. Poklepałam go nieśmiało po głowie, a ten zamruczał i zmienił się w mały kamienny posążek, który zabrałam do obozu. 
  Nie da się ukryć, że nikt nie uwierzył w moje opowiadanie, dopóki nie pogłaskałam znowu kamiennego lwa, a on ożył. 
Cóż. Wtedy już nikt nie miał żadnych wątpliwości. Popędziliśmy do domku nauczycieli. Niestety nie byliśmy pierwsi. Jak się okazało Krukoni przyprowadzili swojego orła już drugiego dnia, gdyż wypatrzyli go na niebie i zlokalizowali jego gniazdo. Było bardzo wysoko, więc skonstruowali buty do wspinania się na drzewa, a ptak docenił ich mądrość i wyobraźnię, więc dał się oswoić. 
No, ale byliśmy drudzy, a w dodatku z jednym z dwóch najniebezpieczniejszych zwierząt. I nie, nie mówię tutaj o borsuku. Profesor McGonagall była zadowolona, a nasza delegacja musiała poczekać na inne domy na polanie koło domu nauczycieli, który zaczęliśmy nazywać Zwierzyńcem. 
 Następnego dnia Puchoni przyprowadzili borsuka, który dał się obłaskawić dzięki trosce i przyjacielskości dzieci Hufflepuffu, jako że miał on zranioną łapkę, a oni rzecz jasna ją wyleczyli. 
Ostatniego dnia zadania przybyli Ślizgoni. Jeden był niesiony przez dwóch innych, a z jego nogi kapała jakaś ciecz lekko zabarwiona na czerwono... krwią.
Trucizna.
Starałam się dojrzeć kto to, ale gdy zobaczyłam tlenione włosy i stalowe nieruchome oczy zemdlałam. 

***

  Obudziłam się trzy dni później w moim obozowym domku. Otrzymaliśmy drugie miejsce w pierwszym zadaniu, jako że przyprowadziliśmy lwa jako drudzy, a był bardzo dobrze oswojony.
- Ile byłam nieprzytomna i dlaczego? - zapytałam, gdy upewniłam rozhisteryzowaną Parvati, że wszystko ze mną dobrze.
- Gdzieś z trzy dni. Myślimy, że to dlatego, bo zobaczyłaś ranę Malfoya... - odpowiedział Harry z niechęcią w głosie.
Zadrżałam.
- A co z nim?
- Pogryzł go wąż, ale wszystko jest okey. Mamy już kolejne zadanie - dodał George, żeby jak najszybciej zmienić temat.
- JAKIE? - wrzasnęłam.
Nie mogło mnie ono przecież ominąć!
- Cóż. Każdy z domów musi wybrać jednego przedstawiciela, który będzie umiał władać jednym z... jak to się nazywa? Aha, chyba żywioły przyrody, czy jakoś tak. No wiesz.. woda, ogień, ziemia i powietrze. Każdy dom losował moc. My wylosowaliśmy ogień - wytłumaczył Fred.
- I co? Kogo wybraliście?
- Wiesz.. - tutaj Fred spojrzał na George'a. - Chyba każdy w obozie próbował po kilka godzin, ale nikomu się nie udało. Do tego trzeba mieć jakiś dar, czy coś. Liczyliśmy na to, że jak się obudzisz to spróbujesz..
- Jasne. Kiedy?
Wszyscy wytrzeszczyli na mnie oczy.
- W każdej chwili. Możesz nawet teraz, ale jak ci się uda, będziesz musiała zrobić jakiś dziki pokaz z tym ogniem, czy coś... - mruknęła Parvati.
- Spoko.
Wyszliśmy na dwór i moi przyjaciele poprowadzili mnie do prefektów, którzy rozniecili na środku placu przed domkiem z kuchnią dość duży ogień.
Stanęłam przed nim, a za mną ustawiła się spora widownia. Skupiłam swoje myśli na iskrach, na językach płomieni na żarze wydobywającym się ze środka i uniosłam lekko różdżkę mrucząc pod nosem.
- Sicubi.
Ogień posłusznie urósł w górę.
- Ad dexteram!
Płomienie zafalowały w prawo.
Wszyscy przyglądali mi się z podziwem, a ja z coraz większym zapałem kontrolowałam ogień.
Tańczył tak jak mu kazałam niemalże dotykając murów grodu i oplatając go rozżarzonymi linkami nie paląc go. Powodowałam, że stawałam w ogniu unosząc się na kilka stóp po czym zjeżdżając na nim jak na zjeżdżalni. Wszyscy patrzyli na to z przerażeniem i podziwem jednocześnie. Sama bym się bała, gdyby nie to, że byłam jak w transie. Jednak kiedy się ściemniło zaprzestałam moich sztuczek, żeby nie pokazać innym domom, gdzie jesteśmy i co robimy.

***

Już od kilku dni Teodor ćwiczył swój powietrzny układ. Jako jeden z dwóch przejawiał ku temu zdolności. Drugi był Malfoy, ale jeszcze nie był do końca sprawny, więc oddał fuchę Nottowi, a ten nic tylko wyczarowywał małe tornada z nim w środku i pływał w ledwie widzialnych prądach powietrznych. Ślizgoni byli zachwyceni. Mieli szansę na wygraną po ostatniej przegranej, jako że zajęli czwarte miejsce, nawet za Hufflepuffem.
Nott w przedostatni dzień dał sobie odpocząć i usiadł pod sosną rosnącą niedaleko obozowiska. Nagle zauważył śliczną dziewczynę. Miała rude włosy i zielone oczy. Stała oparta o jakiś krzew z kwiatami wąchając je. Gdy tylko go zobaczyła chciała uciec, ale Nott był szybszy. Złapał ją zanim zdążyła zrobić choćby krok.
- Jak masz na imię? - zapytał szybko.
- Fairy - odpowiedziała dziewczyna przestając się wyrywać.
- Chodzisz do Hogwartu?
- No raczej. Właśnie ćwiczyłam do tego.. zadania.
- Hufflepuff?
- Tak. Śmiej się do woli.
Ale Teodor nie miał ochoty się śmiać.
- Odprowadzić cię?
- Nie jestem taka głupia - odpowiedziała dziewczyna i uciekła do lasu.
Teodor stał jeszcze kilka minut w tym samym miejscu zanim wrócił do obozu.

***
Dzień pokazu. Boję się.
Wstałam wcześnie z łóżka i pobiegłam się umyć. Dzisiaj o trzynastej (jak to określił George - w samo południe) miało rozpocząć się drugie zdanie. 
Zjedliśmy śniadanie wszyscy razem i ruszyliśmy do Zwierzyńca. Nauczyciele stali już przygotowani. 
-Wytypowani wyjść na przód - krzyknęła McGonagall.
Na nogach jak z waty podeszłam do mojej opiekunki. Z tłumu wystąpił też Nott, jakaś dziewczyna z rudymi włosami, którą widziałam pierwszy raz w życiu, a która była przedstawicielką Hufflepuffu i chłopak o jasnych, brązowych włosach i orzechowych oczach z Ravenclawu. 
- Pokazy nastąpią zgodnie z miejscami z poprzedniego zadania. My, opiekunowie domów, będziemy sędziami, ale nie tylko my. Osądzą was również koledzy z innych domów dając wam punkty od jednego do dziesięciu. Zapraszam pana Anotony'ego. 
Chłopiec uśmiechnął się i podszedł do wody. Po chwili jego mamrotania i wymachiwania różdżką niczym batutą z wody zaczęły wznosić się delikatne słupy poruszające się jakby w rytm niesłyszalnej muzyki. Dopiero po chwili zrozumiałam, że pluski wody były tą muzyką. Przejmującą i dramatyczną, ale lekką i miłą dla ucha. Koncert ten trwał kilka minut, ale ja czułam jakbym słuchała tej pieśni już kilka lat. Pokochałam ją. Inni mieli tak rozmarzone miny, jak dziewczynka którą poznałam w przeszłości. Nie pamiętałam jej imienia. Tylko te jej wielkie, wyłupiaste rozmarzone oczęta. 
 Chłopiec otrzymał bardzo dobre oceny.
McGonagall - 8 punktów
Sprout - 8 punktów
Flitwick - 9 punktów
Snape - 5 punktów (głośne buczenie ze strony Ravenclawu i Hufflepuffu)
Slytherin - 7 punktów
Gryffindor - 9 punktów (ja byłam za jedenastką!)
Hufflepuff - 10 punktów
Ravenclaw - 10 punktów
- W sumie sześćdziesiąt sześć punktów na osiemdziesiąt możliwych! - oznajmiła McGonagall, a jej ostatnie słowa zagłuszył aplauz. - Wood, twoja kolej!
Podeszłam do miejsc na ogniska i stanęłam przodem do uczniów.  Chwyciłam mocniej różdżkę i mocno nią machnęłam. Nagle ze sto ognisk buchnęło płomieniami, a moi przyjaciele zaczęli grać muzykę z jednego z mugolskich filmów, która pasowała do mojego występu. 
(Włącz muzykę Pirates of the Caribbean...)
 Ogień powiększał się i nagle wybuchł bardzo gwałtownie, po czym zaczął poruszać się we wszystkie strony wraz z rytmem muzyki. Wszystkie ogniska połączyły się tworząc kilka kół, w których samym środku płonęło największe ognisko tworząc niesamowitą błyskawicę. Zaraz jednak się rozszczepiły przygasając i rozpalając na nowo. Z ognisk wypłynęły ku mnie płonące liany i chwyciły z wszystkich stron wciągając do największego ogniska. Przez chwilę wszyscy wstrzymali oddech, a ja wyszłam z ognia z czerwonymi włosami, skórą i tęczówkami. Uczniowie zamarli. To nie był jednak koniec. Liany połączyły się, a reszta ognisk utworzyła drzewa, krzewy kwiaty i rozpędzone ogniste zwierzęta. Wszystko zaczęło ciemnieć, ogniste potwory uciekały i padały, a kwiaty znikały zamieniając się w popiół. Już po chwili po niezwykłym przedstawieniu nie został ślad, a ja znowu wyglądałam normalnie. Zgarnęłam niezłe oklaski. 
(przełącz muzykę, na Potterową ;) )
- Ekhm. Czas przyznać punkty - przypomniała McGonagall wyrywając wszystkich z otępienia.
McGonagall - 10 punktów
Sprout - 10 punktów ( "Piękne rośliny! Och, gdybym miała takie w szklarni!")
Flitwick - 10 punktów 
Snape - 8 punktów 
Slytherin - 9 punktów
Gryffindor - 10 punktów 
Hufflepuff - 10 punktów
Ravenclaw - 10 punktów

- W sumie siedemdziesiąt siedem punktów na osiemdziesiąt! - krzyknęła McGonagall. - Fairy, proszę...
Ruda dziewczyna stanęła i zaczęła tańczyć. Stąpała lekko. Ziemia pod jej nogami albo zapadała się, albo wznosiła . Gdzieniegdzie wyrastały kwiaty, a gdzie indziej jakby z pod ziemi wyrastał kamień, od którego dziewczyna się odbijała. Pod koniec występu wszyscy klaskali. 
- Oceny.
McGonagall - 7 punktów
Sprout - 10 punktów
Flitwick - 8 punktów
Snape - 4 punkty (buczenie ze strony Puchonów)
Slytherin - 8 punktów (zauważyłam wzburzonego Notta mruczącego coś o dziesiątce)
Gryffindor - 8 punktów
Hufflepuff - 10 punktów
Ravenclaw - 9 punktów
- W sumie sześćdziesiąt cztery punkty! Gratuluję! - stwierdziła McGonagall - Panie Nott, prosimy...
Teodor stanął naprzeciwko nas i po chwili zaczął wirować na wielkim tornadzie, które jednak nic nie porywało po czym opadł na sam jego dół, złapał w rękę i zaczął machać nim energicznie jak lassem, po czym rzucił do góry, gdzie się rozpadło na mnóstwo małych, przeźroczystych meduzek pływających w powietrzu. Same zresztą z niego były. Podleciały i wszystkie razem uniosły Ślizgona. Zaczęły formować się w małe koła, a Teodor skakał po nich po czym skoczył głową w dół i zatrzymał się cal nad ziemią. Wybuchły oklaski.
- Oceny - jęknęła opiekunka Gryffindoru najwyraźniej znudzona.
McGonagall - 6 punktów
Sprout - 8 punktów
Flitwick - 8 punktów
Snape - 10 punkty
Slytherin - 10 punktów
Gryffindor - 8 punktów
Hufflepuff - 9 punktów
Ravenclaw - 9 punktów
- W sumie  sześćdziesiąt osiem punktów! - oznajmiła Minerwa - Czas na wyniki i ogłoszenie kolejnego zadania! Pierwsze miejsce... Gryffindor! Drugie Slytherin! Trzecie Ravenclaw! I czwarte Hufflepuff!
Wybuch radości u Gryfonów był wręcz ogłuszający.
Zwyciężyliśmy!
Wszyscy zaczęli mnie przytulać i czochrać po włosach, ale George zrobił coś, co mną wręcz wstrząsnęło.
On mnie pocałował. 

_________________________________

Szczerze mówiąc, pojęcia nie mam co sądzić o tym rozdziale. Jest długi i trochę się w nim dzieje. Pisanie jego zajęło mi kilka godzin, ale w końcu czego nie robi się z miłości do pisania! Mam nadzieję, że wytrwaliście do końca i docenicie moją pracę komentarzem! Plus przepraszam za tą łacinę haha XD Już mam w sumie wolne, więc mam nadzieję, że rozdziały będą pojawiały się częściej i dłuższe, jako że chciałabym zacząć trzeci tom i tego nie ukrywam >.< . Średnią będę miała powyżej 5.0, więc możecie być ze mnie dumni! Hurrey!
Do następnego rozdziału!
~ Pomyluna Everdeen