piątek, 16 maja 2014

Tom II. Rozdział Pierwszy. Wakacje czas zacząć!

   Po co ja się zgodziłam na tą teleportację? Draco będzie teraz przez tydzień o tym gadał. Chociaż... nie... raczej nie. 
Wychodziliśmy już z Malfoyem z King's Cross czując na sobie palące spojrzenia przechodzących mugoli. No tak. Nasze sowy narobiły niezłego rumoru.
- Czy twoja sowa nie mogłaby łaskawie przymknąć dzioba? - zapytał Draco patrząc wyniośle na mojego ptaka.
- Twoja robi więcej zamieszania, niż ty i Edgar razem wzięci - oznajmiłam chłodno i poczułam powiew wiatru na twarzy.
Byliśmy już na zewnątrz. Skierowałam moje kroki w kierunku nieco zapuszczonej uliczki, którą nikt nie chodził i gwałtownie stanęłam. Może zbyt gwałtownie, bo Malfoy wpadł na mnie z całym impetem pchając na jakiś pojemnik na śmieci, którego o mało co nie przewróciłam.
- Łamaga - stwierdziłam dobitnie posyłając mu pogardliwe spojrzenie, a on wywrócił oczami. - Łap mnie za ramię.
- Po co? - zapytał Ślizgon z żywym zainteresowaniem widocznym w jego stalowo-szarych tęczówkach.
- Teleportacja łączna - skwitowałam chwytając pewniej swój kufer i klatkę z Edgarem w jednej ręce, a drugą wyciągając ku przyjacielowi.
Złapał ją mocno, a ja skupiłam całą swoją uwagę na trawniku przed Malfoy Manor. Po chwili poczułam jak zwykle uczucie przeciskania się przez wąską, gumową rurę i z trzaskiem wylądowaliśmy na ścieżce koło domu Dracona. Tylko dwa metry przesunięcia. Nieźle.
- NIGDY WIĘCEJ.
Spojrzałam z zaskoczeniem na Malfoya, który na twarzy miał wyraz kompletnego niesmaku.
- Mówiłam ci, że to okropne uczucie - stwierdziłam beznamiętnie.
- Dobra tam. Lepiej idź do domu. Zaczyna się ściemniać - warknął Draco w moim kierunku, a jego twarz wykrzywił dziwny uśmiech.
- Siemasz - odparłam i ruszyłam kamienistą drogą do mojego domu, stojącego zaledwie kilkanaście metrów od Malfoy Manor.
Kiedy doszłam do Wood Manor uśmiechnęłam się lekko. W pokoju moich rodziców paliło się światło.
Udało im się wyrwać z pracy. 
Natychmiast pobiegłam przez mój barwiący się kolorami różnych, dziwnych kwiatów ogród i wpadłam do dworku. Już na mnie czekali.
- Nareszcie jesteś! - krzyknęła moja mama uśmiechając się radośnie i przytulając mnie.
Przez cały wieczór opowiadałam im o rzeczach, które działy się w szkole narzekając jednocześnie, że nie mogę używać czarów poza Hogwartem, na co moja mama pokiwała współczująco głową, a ojciec uśmiechnął się chytrze, co zignorowałam.
Bądź co bądź, ale było już późno, więc skierowałam się do swojego pokoju, by wziąć szybki prysznic. Edgara nie było w klatce. Pewnie Skrzątka go wypuściła. Uśmiechnęłam się delikatnie.
 Kiedy już wyszłam z łazienki ubrałam się w piżamę i rzuciłam się na łóżko przykryte szkarłatną kołdrą. Natychmiast zasnęłam.
   
***
   Draco mnie znienawidzi. Czemu ja zawszę muszę się spóźniać.   
Obudziłam się zaledwie pięć minut temu, a już byłam prawie spóźniona. 
 Było nie umawiać się z tym Ślizgońskim kretynem, a właściwie dwoma, bo jeszcze Zabini na dziewiątą rano.
Przewróciłam oczami. Z Blaise'm nie gadałam już od miesiąca, ale cóż. Nie czułam takiej potrzeby.
Wygrzebałam się z łózka i dopadłam komody stojącej naprzeciwko mojego łóżka. Wyciągnęłam szare, krótkie, nieco postrzępione szorty i zielony, prosty T-shirt z minimalnym dekoltem. Ubrałam się w dwie minuty i pognałam na dół. Oczywiście, zejście po schodach nie wchodziło w grę. Bo po co zachowywać się, jak normalny, opanowany człowiek, za którego wszyscy mnie uważali. No, nie wszyscy. Tylko ci, którzy znali mnie niespecjalnie dobrze. Na co dzień byłam nieco walniętą, ale opanowaną chłopczycą - jak często mawiała moja mama.
Zamiast ruszyć obszerną, wygodną klatką schodową, która nieco skrzypiała ja wybrałam drabinki, po których przemieszczały się skrzaty domowe. Były one zrobione z mocnych lin i lśniącego, dębowego drewna. Przeszłam przez poręcz i złapałam się drabinki. Chodzenie po niej na czworakach nie wchodziło w grę, więc złapałam mocno szczebelki dłońmi i skoczyłam. Utrzymałam się.
Całe szczęście. 
Ile razy już mnie zbierali z podłogi piętro niżej. Zaśmiałam się w duchu i ruszyłam. Jedna ręka, druga ręka i tak w kółko. Dotarłam w końcu do drzewa, które rosło sobie jakby nigdy nic po środku mojego domostwa. Po nim też rozchodziły się drabiny. Złapałam tą najbliższą i zeszłam na dół w zadziwiającym tempie.
Dziesięć minut spóźnienia. 
No nie. Podeszła do mnie Skrzątka z tostem w jednej ręce i jakąś pożółkłą kopertą w drugiej. Wzięłam od niej jedzenie i już chciałam wyjść, gdy ta niepewnie zatrzymała mnie ruchem ręki i wcisnęła list w dłoń.
- To od panienki ojca.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia, ale posłusznie złapałam pergamin i otworzyłam. W środku były dwie kartki. Jedna zdecydowanie pokryta pismem mojego taty, druga jakimś kompletnie mi nieznanym. Zaczęłam od tej pierwszej.

Kochana Jennie!

Oho. Bo nie widział mnie wczoraj wieczorem.

   Pamiętam jak wczoraj marudziłaś, że nie możesz czarować poza szkołą. Rozumiem to. Jesteś bardzo zdolna i pod tym pozorem przekonałem Korneliusza, żeby zdjął z Ciebie Namiar już dzisiaj. Możesz używać normalnych, niezbyt mocnych zaklęć. 
Proszę, nie przesadź, bo mi się oberwie.
Uściski,
Tata.

Teraz do rozszerzonych do granic możliwości oczu dołączyły także usta. Nie chciało mi się wierzyć, więc od niechcenia zaczęłam czytać drugi list. Wyglądał bardzo oficjalnie. Za oficjalnie na jakiś żart.

Szanowna panno Wood,
na podstawie prośby pani ojca, Arkadiusza Wood'a niniejszym Ministerstwo Magii zdejmuje z Pani Namiar. Prosimy o rozsądne używanie czarów.
Z poważaniem
Korneliusz Oswald Knot
Minister Magii,
Arkadiusz Galeiusz Wood
Wiceminister Magii,
Rada Nadzorcza
...

I tak dalej. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Wypuściłam trzymanego w rękach tosta i popędziłam ku domu Malfoyów, gdzie miałam się spotkać z Draco i Blaise'm. Nie mogłam się doczekać, żeby im powiedzieć o tych listach.


***
  Teodor Nott już jakiś czas temu wyszedł z posiadłości swoich rodziców. Spotkanie z Draconem i Blaise'm miał wyznaczone na dziewiątą, a była ósma pięćdziesiąt. Powoli skierował swoje kroki ku Blood Street. Mało przyjemna nazwa ulicy, ale jakoś go to obchodziło. 
 Po chwili marszu dostrzegł Draco stojącego przed Malfoy Manor i rozmawiającego z Zabinim. Podszedł do nich cicho i mruknął.
- Cześć.
- Siemasz Nott. Musimy jeszcze poczekać na Jennie bo się spóźnia... - powiedział Malfoy przeczesując ręką tlenione włosy. 
Teodor wzniósł brwi do góry.
- Mieliśmy iść zjeść śniadanie.
- Pójdziemy z nią - odparł Draco nie patrząc na przyjaciela.
Stali tak kilka minut po czym z jednej z bram wybiegła, niska, szczupła dziewczyna o niemalże białej cerze, czarnych bardzo długich włosach i zielonych oczach. Pędziła w ich stronę. Przez pierwsze kilka sekund Teodor jej nie rozpoznał, ale przecież wiedział kto to jest. Przecież to Wood. Gryfonka, która tak bardzo podobała się Draco. On nie widział w niej nic ładnego. Dodatkowo była trochę zbyt walnięta i zwariowana. 
- Przepraszam, za spóźnienie.. Blaise.. Draco... - mamrotała cicho łapiąc się za serce i pochylając, żeby złapać oddech. - Popatrzcie co... Nott? - jej ton stał się naraz chłodny i ostry. 
Nie spodziewała się jego, on jej też, ale dobrze go wychowano. Wyciągnął w jej stronę bladą, gładką dłoń. Ona też to uczyniła. Kiedy dotknął jej skóry Teodor poczuł niesamowite zimno. Natychmiast cofnął rękę.
- Ależ ty lodowata - mruknął rozcierając zimne teraz palce.
- Taaaaak, zawsze myję ręce w zimnej wodzie, może to dlatego - odparła Jennie pocierając obie ręce o siebie.
Jednak po chwili złapała się za głowę i pokazała wszystkim jakiś list.
- To od Ministerstwa! Mogę używać czarów poza szkołą! Cudnie! No nie?
Draco i Zabini spojrzeli bo sobie zdziwieni po czym zaczęli przytakiwać ciesząc się. Teodora mało to obchodziło. Gdyby ON mógł uprawiać magię poza szkołą... to by było coś.
- Idziemy? - rzucił w końcu zniecierpliwiony, a cała reszta przytaknęła i ruszyli po stromym zboczu najbliższego pagórka.
Na samym jego szczycie była ładna, pachnąca łąka i las. Czego chcieć więcej od pierwszego dnia wakacji? 
  Kiedy byli już w połowie drogi, a ich nogi już powoli wyczerpywały się od stąpania po kamieniach, którymi upstrzona była górka dróżka, Jennie stanęła i zmierzyła Draco iście zabijającym spojrzeniem.
- Gdzie masz koszyk idioto? 
Malfoy nie patrzył jej w oczy. Teodora mogłaby nawet rozbawić ta scena, gdyby nie fakt, że był głodny.
- W domu. - oznajmił cicho tleniony Ślizgon. - Mogłabyś... eee... przywołać go zaklęciem?
Jennie zrobiła pogardliwą minę i machnęła krótko, długą, jasną różdżką.
- Accio koszyk.
Po chwili w ich kierunku tuż nad ziemią przyleciał ładny, wykonany z ciemnego drewna kosz. Dziewczyna złapała go z gracją i ruszyła dalej mierząc Malfoya tym samym pogardliwym spojrzeniem.
- Nie dam ci go, bo jeszcze zgubisz. Co by było jakbym nie mogła czarować, albo jakbym nie miała różdżki? Albo jakby jakiś mugol go zobaczył złapał i dał do zbadania? Pomyślałeś nad tym?! Nie! Bo ty nie myślisz! - z ust Gryfonki pomknął potok słów w kierunku Dracona.
Ślizgon przez chwilę wpatrywał się w nią uważnie. Na tyle uważnie, że nie zauważył wielkiego kamienia przed sobą i upadł potykając się na ścieżkę. 
Jennie i Zabini zaczęli się niekontrolowanie śmiać, a Malfoy wstał otrzepując się wściekły.
- No tak, bo panna Przyjaźnię-Się-Ze-Szlamami, albo panna Wealsey-Jest-Moim-Bogiem.. ewentualnie Za-Pottera-Oddałabym-Życie... - krzyczał Malfoy nie przerywając rozpoczętego na nowo marszu, ale Jennie mu przerwała.
- Zamilcz kretynie.
- No tak, bo twoi znajomi są tacy cudowni i tacy inteligentni jak ty, wrzucają cię do jeziora i potem ja muszę cię ratować z tą rudą pokraką...
- Mówiłam, żebyś zamilkł.
Teodor wywrócił oczami. Już miał dość tej kłótni, a dopiero zbliżali się do trzech czwartych drogi. Niestety. Od tej pory przyjaciele nie zamilkli rzucając ku sobie coraz bardziej jadowite docinki. 
 W końcu doszli do szczytu i zaczęli wypakowywać koszyk Dracona : duży koc, herbatę, kanapki, jajecznicę.. nagle odezwał się bardzo zdziwiony Zabini.
- Jakim cudem tam to wszystko się zmieściło?
- Jest takie zaklęcie. Crescite minui* o ile pamiętam..
 - Wiem, wiem... ale... ja próbowałem tyle razy je rzucić i ani razu się nie udało! - stwierdził Blaise zarzucając swoimi długimi, czarnymi włosami.
Miał bardzo ciemne, brązowe oczy i wydatne kości policzkowe. Jako czarnoskóry posiadał pełne, duże brązowe usta, teraz wykrzywione w niemym zdumieniu.
- Musisz pogodzić się z tym, że mój skrzat domowy jest lepszy w magii od ciebie  - odparł Malfoy i wszyscy nie wyłączając Teodora i samego Blaise'a ryknęli śmiechem.

***

  Zjedliśmy już śniadanie. Było trochę śmiechów głównie z Blaise'a, ale co poradzić na to, że on jest taki zabawny, nawet jak nie próbuje... 
 Siedziałam na kocu i obrywałam kwiatkom płatki. Bez większego celu co prawda, ale kompletnie nie miałam co robić. Draco i Zabini gadali o jakiś mało istotnych rzeczach typu quidditch, a Nott mnie obserwował spod przymrużonych powiek. W pewnym momencie jednak zabrakło wokół mnie czegokolwiek co mogłabym obrywać, więc wyciągnęłam malutkie, czerwono-złote lusterko, które zawsze przy sobie nosiłam i sprawiłam, że moje włosy stały się zielone. Zaśmiałam się krótko przeglądając się w odbijającej tafli.
- Zrobiłabyś sobie srebrne pasemka? - to był głos Teodora.
Podniosłam do góry również zielone, niczym trawa brwi.
- Po co? Żebym wyglądała jak rozemocjonowana Ślizgonka? - zapytałam sucho.
On tylko wzruszył ramionami, ale kiedy zauważył kilka mieniących się stalą pasemek na moich włosach uśmiechnął się. Ledwo, niezauważalnie, ale to był na pewno uśmiech. 
Jednak znowu zaczęło mi się nudzić, a wzrok Notta mnie peszył. Rozglądnęłam się wokoło. Może pograć w jakąś piłkę, albo..
- Chodźmy do lasu! - krzyknęłam triumfalnie.
Trójka Ślizgonów zgodziła się i chwilę później maszerowaliśmy już trawiastym zboczem ku położonej kilkaset metrów dalej puszczy. Weszliśmy między stare, grube drzewa, które przepuszczały bardzo mało słońca.
Po naszej prawej stronie płynął mały strumyk z krystalicznie czystą wodą, a wokół niego leżały owalne kamienie porosłe mchem. Przed nami wiła się udeptana setkami nóg ścieżka, a wokoło niej rosły delikatne kwiaty. Gdzieniegdzie promieniom słońca udało przebić się, przez baldachim liści i w nich widać było w nich pył lecący z drzew. Odetchnęłam z rozkoszą i ruszyłam przed siebie drogą. Wiedziałam, że prowadzi do całkiem sporego jeziorka, a że było gorąco chciałam zamoczyć w nim nogi. 
Nagle koło mnie pojawił się Draco, a za nami ruszyli Nott i Zabini. Wszędzie panowała cisza niekiedy tylko przerwana śpiewem ptaka lub szelestem gałęzi. 
- Jennie, gdzie idziemy? - zapytał po chwili marszu Malfoy.
- Do jeziora - odpowiedziałam wodząc zamyślonym wzrokiem po okolicy.
Już do końca drogi nikt się nie odzywał. Kiedy przybyliśmy nad jezioro natychmiast zdjęłam buty i usiadłszy na kamieniu zanurzyłam nogi w przyjemnie chłodnej wodzie. Draco zrobił to samo, a Nott i Zabini położyli się na brzegu.
 Nie minęło jednak nawet dziesięć minut, kiedy usłyszałam wrzask Blaise'a i chlupot wody.
- Co ty zrobiłeś? Wrzuciłeś go tam? - zapytałam Teodora obojętnym tonem.
- N-nie. Coś go porwało. Chyba.. tryton.
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie i natychmiast ześlizgnęłam się z głazu na którym siedziałam.
- Trzeba go uratować! Jak mi się uda, to się przemienię w coś z skrzelami, ale sama nie dam rady...
- Chyba wiem co zrobić - przerwał mi Teodor i zerwał z brzegu zbiornika wodnego jakąś roślinę. - Jeżeli się nie mylę.. to jest skrzeloziele!
Popatrzyłam na oślizgłe, pokryte szlamem liści rośliny i kiwnęłam głową. Byłam pewna. Zamknęłam oczy i po chwili pomiędzy palcami dłoni i stóp wyrosły mi błony. Wskoczyłam do wody, gdyż poczułam skrzela na szyi zanurzyłam ją w wodzie. Mogłam oddychać! Jedyne co mi przeszkadzało to wzrok, a raczej jego brak. Czy mogłaby mi wyrosnąć na nich taka błona...? Przez chwilę miałam uczucie, jakby moje oko przykrywała powoli powieka, ale oczy miałam otwarte. Udało się! Widziałam. Zresztą dopiero teraz zauważyłam Notta pływającego naprzeciwko mnie. Dał znak ręką, abym za nim podążała, więc kiwnęłam głową i odbiłam się od dna.
Pod wodą było zielono. Niekiedy przepływały koło nas ryby, lub zahaczaliśmy o wodorosty. Obrzydliwe uczucie. Naraz jakby znikąd wyłoniły się małe, skalne domki. W nich musiały siedzieć trytony. Gdzieniegdzie do pachołka był przywiązany druzgotek. Nagle zauważyłam Zabiniego wleczonego przez wyjątkowo dziko wyglądającą syrenę. Natychmiast pociągnęłam Teodora ku odpowiedniemu domkowi. Przepłynęliśmy nad niskim murkiem i wpadliśmy do chatki. 
Zabini walczył zaciekle z trytonką, która miała chyba zamiar usadowić go w kamiennym fotelu. Ślizgon był na skraju omdlenia, z powodu braku tlenu. Znałam trytoński, więc odezwałam się w tym języku. Pod wodą brzmiał jak piękny śpiew.
- Czego od niego chcesz?
- Mój...mąż... przyszły - wyśpiewała trytonka. 
Nie rozumiałam wszystkiego, więc odpowiedziałam dopiero po chwili.
- To człowiek! Zaraz umrze!
Syrena zmierzyła mnie wyjątkowo chłodnym wzrokiem. Tą chwilę jej nieuwagi wykorzystał Nott. Złapał Blaise'a i wypłynął na powierzchnię, a ja za nim. Niestety. Widocznie podwodna kobieta nie zamierzała tak prosto zrezygnować z narzeczonego, gdyż rzuciła się na mnie orząc nogi paznokciami. Wyciągnęłam różdżkę.
- Drętwota!
Zaklęcie podziałało inaczej, niż powinno. Zamiast oszołomić trytonkę poparzyłam ją gorącą wodą, a ta odpłynęła. Ruszyłam w kierunku brzegu.


***

  Draco został na brzegu, żeby w razie czego zawołać pomoc. Już pięć minut nic się nie działo. Młody Malfoy zaczął się denerwować. Ile Zabini da radę wytrzymać? Nagle w oddali usłyszał plusk wody, a chwilę później na ląd wyszedł Nott z Zabinim na plecach.
- Gdzie Jennie?
- Jakiś tryton ją zaatakował. Nie uwierzysz. Ta syrena chciała Blaise'a za męża! - odpowiedział Teodor uśmiechając się pod nosem.
Ale Draco go nie słuchał. Jennie coś zaatakowało. Mogło jej się coś stać. Nie wybaczyłby sobie. Uklęknął nad brzegiem i zamyślił się. Jakby to było żyć bez Wood?
Nie myśl tak. Wszystko będzie dobrze.
Nagle coś złapało go za rękę i pociągnęło prosto do wody.
- Puść mnie idiotko! - wrzasnął.
- Hahahaa. Mooookry Dracuś! - zachichotała Jennie, a Draco kątem oka zauważył tarzającego się po ziemi ze śmiechu Blaise'a i Notta, który miał na ustach pogardliwy uśmiech. 
Mimo to Jennie puściła go i siedziała teraz na trawie. Wyglądała już tak jak zawsze. Malfoy podpłynął do brzegu miotając przezwiskami w kierunku przyjaciółki, która nic sobie z tego nie robiła. 
Nagle nad ich głowami pojawiły się cztery sowy i zrzuciły przyjaciołom po jednym liście. Pierwsza do swojego dorwała się Jennie i teraz stała jak oniemiała spoglądając na kartkę papieru. Draco również rozerwał swoją kopertę, na której widniała pieczęć Hogwartu i przeczytał pierwsze parę linijek. 
No tak. To mogło zwalić z nóg. 

___________________________
Crescite minui* - nazwę tego zaklęcia sama wymyśliłam. Pochodzi z łaciny i znaczy "Zmniejsz zwiększ".

Witam już w nowym tomie! Tak jak zapowiedziałam narracja jest pierwszoosobowa (w przypadku Jennie) i piszę z perspektyw różnych osób :))) Szablon też jest nowy, jak widzicie, więc proszę napiszcie mi co sądzicie nie tylko o rozdziale (bardzo długim zresztą), ale i właśnie o szabloniku :D Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale na pewno nie prędko, gdyż napisanie tak dokładnego opisu wszystkiego jest bardzo czasochłonne :) 
Pozdrawiam!
~ Pomyluna Everdeen 



wtorek, 13 maja 2014

Tom I. Rozdział Czternasty. Koniec roku.

  Witam was wszystkich to już ostatnia notka tego tomu (nareeeszcie :D), ale oczywiście już niedługo zaczynam kolejny, a również nowego bloga o Huncwotach :> Jak obiecałam jest tu Draco :D A tymczasem..
Miłego czytania!
~ Pomyluna Everdeen 

    Było około dziewiątej rano. W Skrzydle Szpitalnym zalegała idealna cisza. Trójka jedynych pacjentów jeszcze spała. Po chwili jednak dało się usłyszeć szum wody. To pani Pomfrey przygotowywała poranną kawę. Była już ubrana i szykowała się do śniadania, gdy ktoś zapukał w drzwi. Ze zdziwieniem na twarzy uzdrowicielka wstała i powoli, aby zrobić jak najmniej hałasu uchyliła gigantyczne wrota prowadzące do jej białego królestwa. Ujrzała małego, bladego chłopca z bardzo jasnymi włosami i szarymi oczami, wpatrującymi się natarczywie w czarownicę.
- O co chodzi młody człowieku? - zapytała jak najciszej pani Pomfrey nie spuszczając wzroku z ucznia.
- Czy mógłbym wejść i odwiedzić moją przyjaciółkę? - mrukną chłopiec równie cicho.
- Jeszcze śpi...
- Nie szkodzi.
Pani Pomfrey uniosła obie brwi wysoko do góry, ale wpuściła Malfoya do środka.
- Zapewne chodzi ci o panienkę Wood. Tam leży - powiedziała cicho wskazując na łóżko, na którym spoczywało nieruchomo ciało Jennie. Tak blade jak zawsze z czarnymi, długimi włosami okalającymi jej twarz, a nawet prawie całą jej postać. Jedyne co zaburzało Draconowi obraz jego przyjaciółki to jej zamknięte oczy. Nie widział ich dziwnego odcienia zieleni, ani tych radosnych błysków, które zawsze towarzyszyły mu w najwspanialszych chwilach jego życia. Mimo to usiadł na skraju łóżka po raz setny analizując każdy kawałek jej osoby i uśmiechając się do samego siebie.
 Po piętnastu minutach tego spotkania przepełnionego ciszą pani Pomfrey oznajmiła, że zaraz będzie budzić pacjentów i zapytała czy "Pan Malfoy" wyraża chęć zostania tu. Draco w odpowiedzi potrząsnął głową na znak, że już pójdzie po czym wstał i przeciął szybko salę Skrzydła Szpitalnego i chwilę później zamykał za sobą drzwi. Ruszył korytarzem rozmyślając. Wczoraj też tutaj był. Tak. To on wyłowił dziewczynkę z jeziora przy pomocy przerażonego Weasley'a. Wszyscy oni są tacy sami. Nieporadni. Beznadziejni. Draco nigdy by nie wrzucił jej do jeziora! Potem ten palant George siedział przy niej kilka godzin użalając się nad sobą. Dziecinne. Tak. Draco miał do niego zupełną pogardę.
 Dochodził dopiero do końca korytarza i stwierdził, że w takim tempie w życiu nie zdąży na śniadanie więc przyśpieszył kroku, aby za kilka minut siadać już w Wielkiej Sali.

***
Tymczasem w Skrzydle Szpitalnym pani Pomfrey podeszła do Jennie i potrząsnęła ją delikatnie za ramię. Dziewczynka otworzyła oczy nie do końca wiedząc gdzie jest. Kiedy jednak jej wzrok przyzwyczaił się do wszech obecnie panującej bieli, wszystko sobie przypomniała. Egzaminy. George. Tonięcie w jeziorze. Ron i Hermiona w Skrzydle Szpitalnym otoczeni nauczycielami. Harry z Kamieniem Filozoficznym w ręku. Nagle wszystko to ją przytłoczyło i to tak, że złapała się za głowę i ledwo usłyszała zdenerwowany głos pani Pomfrey dobiegający jakby z oddali. 
- Wszystko w porządku? Chcesz coś na uspokojenie?
Dziewczynka zaprzeczyła gestem głowy, od której odjęła już ręce i przyglądała się z uwagą uzdrowicielce.
- Chcesz coś do jedzenia?
- Bardzo proszę pani Pomfrey.
- Dobrze już robię. Jajecznica może być? Tak! Ona na pewno cię ożywi. Proszę obudź tego rudzielca i Pottera...
Jennie ponownie skinęła głową i powoli wstała z łóżka. Z zaskoczeniem stwierdziła, że nawet pewnie trzyma się na nogach, więc podeszła do Harry'ego leżącego naprzeciwko niej i potrząsnęła nim delikatnie, jak to wcześniej zrobiła pani Pomfrey. Potter otworzył oczy i spojrzał na Jennie nieco nieprzytomnie, ale ona upewniwszy się, że już się obudził podeszła natychmiast do Rona i nim też potrząsnęła z już nieco większą siłą. Wiedziała, że piegowaty nie da rady się tak łatwo obudzić. Rzeczywiście. Weasley otworzył oczy dopiero po ponownym potrząśnięciu. 
- Co jest...? - zaczął, ale nie dokończył, gdyż akurat pani Pomfrey przyniosła im śniadanie. 
Trójka przyjaciół usiadła na jednym łóżku i zaczęła opowiadać sobie o wydarzeniach poprzedniej nocy jedząc przy okazji posiłek.
Na początku Harry i Ron zrelacjonowali jej jak to dowiedzieli się od Hagrida, że powiedział komuś jak przejść obok Puszka i jak pognali do szkoły, a Dumbledore'a nie było. Zdecydowali się ratować Kamień sami. Kiedy doszli do momentu, w którym Ron poświęcił się i dał zbić się królowej w szachach Jennie aż wstrzymała oddech. Doceniała jego bohaterstwo. Potem opowiadał już tylko Harry, jak to Hermiona wybrała właściwe eliksiry i jak okazało się, że Quirrel miał w tym swoim śmiesznym turbanie głowę Voldemorta. Ron i Jennie skrzywili się z obrzydzenia. 
Gdy Harry już skończył Jennie opowiedziała swoje przeżycia, a gdy była przy tym jak Dumbledore kazał się jej teleportować Ron nie wytrzymał i wydał z siebie westchnienie oznaczające podziw. Na końcu dodała też, że o mało co nie utopiła się w jeziorze, po tym jak wrzucił ją tam George, a Ron poczerwieniał ze złości. 
- To nie jego wina! Przecież wie, że umiem pływać. Pewnie jakiś druzgotek złapał mnie za nogę... - próbowała wytłumaczyć przyjaciela Jennie, ale to nie skutkowało. Ron nadal był wściekły. 
   W taki sposób przegadali część popołudnia, aż w końcu pani Pomfrey pozwoliła im wrócić do swoich dormitoriów. Kiedy Jennie skończyła się myć i nakładać szatę do pokoju wpadła Hermiona z uśmiechem na twarzy.
- Jak się czujesz? - krzyknęła przytulając Jennie z całych sił, tak, że zabrakło jej powietrza.
- Na prawdę dobrze, ale puść mnie, bo się uduszę! - wysapała Woodówna odpychając od siebie nieznacznie Granger, a ta natychmiast puściła ją ze zmieszaną miną.
- Przepraszam... spakowałaś się już? - mruknęła przepraszającym tonem nie patrząc Jennie w oczy.
- Taaaak, zaraz uczta... idziemy?
- Jasne.
Obie Gryfonki ruszyły schodami do Pokoju Wspólnego, który już był pusty. Spojrzały na siebie porozumiewawczo i pognały jak najszybciej nie chcąc spóźnić się na ucztę. Kiedy weszły do Wielkiej Sali wszyscy już byli, więc przemknęły się pod samymi ścianami do stołu Gryffindoru i usiadły na jego brzegu obok Neville'a.
 Dumbledore właśnie kończył swoją przemowę. Jennie dopiero zauważyła powiewające nad nimi sztandary Slytherinu i zmarszczyła nos z niesmakiem. Wolałaby, żeby to jej dom wygrał. Stwierdziła jednak, że skupi się na ostatnich słowach dyrektora.
- Slytherin wygrał Puchar Domów. Gratuluję, aczkolwiek za wydarzenia ostatniej nocy również należałoby przyznać jakieś punkty... pannie Hermionie Granger daję pięćdziesiąt punktów za umiejętność logicznego myślenia, panu Ronaldowi Weasleyowi pięćdziesiąt punktówza najlepiej rozegraną partię szachów w historii Hogwartu, co wcale nie było łatwą rzeczą, panience Jennie Wood daję pięćdziesiąt punktów za niesamowite zdolności magiczne między innymi za umiejętność teleportacji w tak młodym wieku i chęci pomocy przyjaciołom nawet, gdy samemu się jej potrzebuje, panu Harry'emu Potterowi daję sześćdziesiąt punktów za przeciwstawianie lęków i dziesięć punktów należy się Nevillowi Longbottomowi za okazanie siły jaką jest przyjaźń.
Po tym oświadczeniu trzy czwarte uczniów wyrzuciło w górę swoje tiary w geście triumfu. Nikt nie lubił Ślizgonów. Jedyną osobą, która siedziała z wyrazem zażenowania był Neville.
- Co się stało? - zapytała Jennie patrząc z niepokojem na pyzatego chłopca, który odwrócił do niej swoją pucułowatą twarz.
- Przecież ja nie mam przyjaciół - powiedział cicho.
Tak cicho, że stojąca zaledwie dziesięć centymetrów od niego Jennie ledwo to usłyszała w ciągle wiwatującej sali. Naraz wszystkie dekoracje zmieniły swój kolor na czerwono- złoty co wywołało jeszcze większą falę entuzjazmu uczniów. Dziewczynka jednak nie wiwatowała z innymi. Patrzyła na oczy Longbottoma i otworzyła delikatnie usta. Nie mogło jej to przejść przez gardło. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Neville ją zszokował. Powoli poruszała wargami, które bezgłośnie wypowiedziały "Ja jestem twoją przyjaciółką" i po chwili Gryfonka przytuliła swojego kolegę. To było dziwne.
Po uczcie od razu udała się do swojego dormitorium nie czekając na Hermionę, czy kogokolwiek innego.
Zaczarowała swój kufer tak, że teraz unosił się w powietrzu stopę na podłogą i westchnęła głośno rozglądając się po pokoju.
- Widzimy się za dwa miesiące - mruknęła i ruszyła na schody, gdzie wpadła na swoje współlokatorki, a Lavender wręcz staczając na sam dół schodów - Przepraszam!
- Nic się nie stało - odpowiedziała Brown otrzepując się z kurzu i uśmiechając się promiennie. - Już idziesz...?
- Taaaak, śpieszę się... do kogoś. Trzymajcie się.
Nie usłyszała odpowiedzi bo pognała czym prędzej biegnąc do Sali Wejściowej. Istotnie. Miała tam spotkać się z Draconem. Niestety. Na korytarzu znowu kogoś spotkała, a była spóźniona już jakieś dziesięć minut. Nie chciała, żeby Malfoy tyle czekał, tym bardziej, że tą osobą był George.
- Hej, gdzie się tak śpieszysz mała? Chciałem pogadać...
- Może innym razem - odpowiedziała Jennie cicho i minęła rudzielca starając się nie uderzyć go kufrem.
- Poczekaj. Muszę cię przeprosić. Przecież ty umiesz pływać, nie wiedziałem, że tak będzie.. - powiedział George, a Jennie zauważyła skruchę na jego twarzy.
- Nie mam ci za złe. To chyba druzgotek mnie pociągnął.. bardzo się śpieszę... umówiłam się z ...
- Malfoyem? Nie ma sprawy. Odprowadzę cię.
Jennie kiwnęła z rezygnacją głową i zaczęła iść obok George'a, który próbował rozśmieszyć ją na wszystkie możliwe sposoby i oczywiście to skutkowało. Mieli takie same poczucie humoru, ale przez to ich tempo chodzenia jeszcze bardziej się spowolniło, aczkolwiek Jennie przestało to obchodzić. Świetnie się bawiła. Będzie za nim tęsknić.

***

  "Gdzie ona się podziewa" - myślał Draco, kiedy mijali go uczniowie z innych domów udający się już do pociągu - "Byliśmy umówieni dwadzieścia minut temu. Pewnie znowu rozmawia z jakąś szlamą, albo tym niedorozwojem Weasleyem". Ślizgon nadal nie tolerował mugolaków. No, jedynie Granger, ją dało się przeboleć dla tej przyjaźni z Jennie, ale do innych nadal miał całkowitą pogardę. Po chwili zauważył Jennie śmiejącą się do spółki z Weasley'em na samym szczycie marmurowych schodów, które prowadziły z Sali Wejściowej na wyższe piętra. Poczuł lekkie ukłucie zazdrości, ale nie dał po sobie tego poznać. Kiedy w końcu Jennie i George zeszli na dół i pożegnali się uściskiem (Draco niemalże nie zwymiotował) Gryfonka dołączyła się do Ślizgona raz po raz spoglądając za siebie dopóki nie znaleźli się już na błoniach przed zamkiem.

***
  Wsiadali właśnie do samo-jeżdżącego powozu. Draco był trochę naburmuszony, a Jennie zmieszana. Wiedziała, że się spóźniła i teraz, gdy jechali tym dyliżansem w zupełnej ciszy poczuła ukłucie poczucia winy. Była umówiona z Draconem, więc dlaczego dowcipkowała sobie z Georgem? Sama nie wiedziała. Postanowiła nadrobić ten stracony czas w wakacje. 
 Wsiedli już do pociągu i szukali wolnego przedziału. Wiele było już zajętych, a chłopcy w nich siedzący jak zawsze przyglądali się Jennie. Dziewczynka przestała już to zauważać, czego nie można było powiedzieć o Draco, który był wyraźnie tym rozeźlony. 
Nareszcie znaleźli całkowicie pusty przedział. Malfoy pomógł włożyć Jennie kufer na półkę bagażową i usiadł naprzeciwko dziewczynki. Ta czuła się nieswojo. Nie lubiła przepraszać. Duma zazwyczaj jej na to nie pozwalała, ale trzeba było zrobić wyjątek. Draco był dla niej cholernie ważny. 
- Przepraszam, że się spóźniłam - wymamrotała cicho.
- Nic się nie stało - powiedział Malfoy, a Jennie odetchnęła z ulgą, ale nic więcej nie powiedziała. Była zmęczona. 
Za oknem zaczął siąpać delikatny deszcz, a w przedziałach zapaliło się światło. Wszystko wydało się tak niesamowicie przytulne. Gryfonka wstała i usiadła koło Ślizgona i po chwili już spała z głową na jego kolanach.

***

"Wygląda ślicznie, kiedy śpi" pomyślał Ślizgon patrząc na swoją przyjaciółkę z cieniem czułości w zimnych, szarych oczach. Bardzo chciał, żeby obudziła się jeszcze przed końcem podróży, ale to nie nastąpiło. Nie miał serca jej budzić, ale kiedy stanęli przy peronie dziewięć i trzy czwarte musiał to zrobić. Dziewczynka podziękowała mu, że dał się jej wyspać i już po chwili wysypywali się razem z innymi z pociągu, aby po przebiegnięciu prze ścianę znaleźć się na mugolskiej stacji kolejowej. 
Jennie poszła żegnać się z Weasleyami, Granger i Potterem. Wszystkich przytuliła. Bez wyjątku. Draco byl wstanie jedynie kiwnąć głową w ich kierunku. Po chwili poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
- Powodzenia stary.
- Dzięki Nott. 
Jego przyjaciel już zniknął, ale nie mieszkał daleko od Dracona. Miał zamiar spotkać się z nim w te wakacje. Westchnął i pociągnął do siebie Jennie, która uległa naciskowi. Zapowiadało się ciekawe lato.


***************

Dziękuję za wytrwanie do końca tego rozdziału! Jak widzicie był nieco inny od reszty. W sumie to takie wprowadzenie do tego, że w następnym tomie mam zamiar wprowadzić narrację pierwszoosobową, a ponadto zdecydowałam się pisać niekiedy z perspektywy innych osób, niż Jennie żeby było ciekawiej :) Piszcie mi co o tym sądzicie i o rozdziale również! 
Pozdrawiam
~ Pomyluna Everdeen

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział Trzynasty. Ocalić Kamień!

   Nie mam pojęcia kiedy będzie następna notka :< A tymczasem...
Miłego czytania!
~ Pomyluna Everdeen

       
        Kiedy Jennie wyszła z ostatniego egzaminu odetchnęła z ulgą. Wydawało jej się, że wszystko napisała dobrze, chodź nie była pewna, czy dowódca goblinów walczących pod Berlinem nie miał przypadkiem przydomku "Kopiący", a nie "Kichający", jednak postanowiła się tym nie przejmować. Skończyła jako jedna z pierwszych i natychmiast ruszyła na błonia, żeby trochę odpocząć. Zbiegła po łagodnym zboczu i usiadła pod dużym, stojącym nieopodal jeziora drzewem. Siedziała tam zaledwie chwilę kiedy ktoś dotknął jej ramienia. Natychmiast się odwróciła i zauważyła czuprynę rudych włosów chowających się za następnym drzewem. Wstała i podeszła tam na palcach z drugiej strony. Kiedy zajrzała za drzewo George odchylał się właśnie w drugą stronę, aby zobaczyć co robi dziewczynka, a ta ledwo nie wybuchając śmiechem zapytała chłodnym, zdawkowym tonem, tak dobrze naśladując Minerwę McGonagall.
- Panie Weasley co pan tu robi?
Skutek był natychmiastowy. George podskoczył na stopę do góry i obejrzał się z przerażeniem.
- Dopiero co skończyły się egzaminy, a ty już mi dokuczasz! - dodała Jennie tym razem już normalnym głosem trzęsąc się ze śmiechu.
- Mała złośnica! - krzyknął George ze śmiechem chwytając dziewczynkę w pasie i biegnąc z nią nad jezioro po czym wrzucił ją do wody.
Jennie zamknęła oczy i po chwili opadła w zimną toń, głębokiego w tym miejscu jeziora. Umiała pływać, ale z jakiegoś powodu nie mogła się wynurzyć machając rozpaczliwie rękami i nogami. Zmusiła się do otworzenia oczu. Nie widziała nic poza ciemnością, więc zamknęła je ponownie i wysiliła swój niedotleniony mózg. Chciała wyczarować sobie skrzela, ale jej zdolności metamorfomagiczne nagle osłabły. Dziewczynka zamachała jeszcze raz nogami, czując jak ulatują z niej ostatnie zawiązki tlenu po czym straciła przytomność.

***
Jennie otworzyła oczy, ale nic nie widziała. Jedynie rozmazane kształty, które nic jej nie mówiły. "Teraz wiem, co czuje Harry, gdy zdejmą mu okulary. Ej to się nawet rymuje!" - pomyślała i walnęła się sama w czoło. Nawet myśli same głupoty. Przetarła oczy i rozejrzała się po Skrzydle Szpitalnym w którym się znajdowała. Wszystko nabierało konturów i wyostrzało się. Była tutaj nie tylko ona. Niedaleko Jennie, przy jednym z łóżek zrobiło się małe zamieszanie. Widocznie kogoś wnieśli do sali. Gryfonka przyglądała się temu przez kilka minut, ale tłum nauczycieli nadal zasłaniał jej poszkodowaną osobę. Nagle drzwi komnaty otworzyły się i do środka wszedł Dumbledore. Wszyscy zamilkli, a on podszedł do obleganego łózka. Nauczyciele się rozstąpili, a Jennie korzystając z okazji przyjrzała się chłopcu leżącemu na łożu. Poznała go natychmiast. To Ron. Koło niego stała Hermiona. Oboje wyglądali na przerażonych. Dyrektor stanął koło nich i zaczął coś cicho mówić. Jennie nic nie słyszała, więc wstała i podeszła niezauważona do grupki ludzi.
- Tak, Harry jest tam sam! Niech pan mu pomoże! - krzyczała histerycznie Hermiona ocierając łzy, a Ron kiwał gorliwie głową.
- Idę tam - oznajmił dyrektor, a gdy się odwrócił jego wzrok padł na ubraną w szpitalną piżamę Jennie.
Dziewczynka na moment znieruchomiała. Chyba wiedziała o co chodzi. Harry, Ron i Hermiona próbowali się dostać do Kamienia, a Jennie im nie pomogła! W sumie nie miała jak, bo była nieprzytomna, przez George'a. Nagle poczuła złość do przyjaciela. Przez niego nie mogła się na nic przydać tylko leżeć w tym głupim szpitalu i patrzeć na to zbiorowisko. 
- Chcesz iść ze mną Jennie? - zapytał Dumbledore cicho.
Dziewczynka otrząsnęła się z myśli i spojrzała trzeźwo na dyrektora Hogwartu, po czym skinęła lekko głową.
- Zatem ruszamy! - oznajmił Dumbledore uciszając ręką panią Pomfrey, która chyba zamierzała się kłócić, o to aby jej pacjentka została w łóżku i ruszył z Jennie przez korytarz najszybciej jak umiał. -  Chyba już domyślasz się, co się stało? - dodał, gdy byli już przed drzwiami z Puszkiem.
- Tak. Musimy się pośpieszyć! - powiedziała Jennie z naciskiem. 
Dumbledore kiwnął różdżką i nagle w powietrzu pojawiły się samo-grające dudy. Weszli do pokoju, w którym znajdował się wielki pies. Ten natychmiast zasnął, a Jennie pokręciła z niedowierzaniem głową. Jak można spać przy takim hałasie?
Dziewczynka podeszła do klapy w podłodze i mocno za nią pociągnęła, po czym wskoczyła do środka. Spadała przez kilka sekund, zanim poczuła pod sobą coś miękkiego. Chwilę później, zauważyła, że ktoś upadł koło niej.
- Jennie. Nie ruszaj się i całkowicie wyluzuj. To diabelskie sidła - powiedział cicho dyrektor, a Jennie zrobiła to co jej kazał i poczuła, że roślina się od niej odsuwa, i że spada na ziemię. Wstała natychmiast otrzepując się z kurzu i popędziła za profesorem Dumbledorem. Weszli do sali pełnej latających kluczy. Po środku, jakąś stopę nad ziemią, unosiła się  miotła.
- Czy mogłabyś złapać ten stary klucz z uszkodzonym skrzydłem, który nad nami lata? Oczywiście dosiadając miotły.. - dodał widząc nieco ogłupiałą minę Jennie - Rozumiem, że dopiero co wyszłaś ze szpitala, ale ja jestem już trochę na to za stary...
Dziewczynka skinęła głową i podeszła chwiejnym krokiem do miotły. Wsiadła na nią i uniosła się w powietrze. Klucze próbowały uciekać, ale Jennie w końcu zapędziła stary klucz w róg i go złapała.
Gdy była już stopę nad ziemią skoczyła z miotły i pognała do zamkniętych drzwi w drugim końcu sali, gdzie czekał już Dumbledore. Podała mu wyrywający się klucz i po chwili znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu, które wyglądało jak pobojowisko. Wszędzie walały się szczątki gigantycznych szachów. Dumbledore ruszył przed siebie, a Jennie za nim. Minęli wielką szachownicę i weszli do kolejnego pokoju. Okropnie tu śmierdziało, ale nic dziwnego - pośrodku pomieszczenia znajdował się wielki, górski troll. Na szczęście był nieprzytomny. "Och, jak dobrze, że nie musimy z nim walczyć" - pomyślała Jennie i pobiegła za dyrektorem.
Kolejna komnata była dziwna. Gdy tylko do niej weszli z ram drzwi buchnął purpurowy ogień. Naprzeciwko również znajdowały się wrota. Tam też płonęła pożoga, tyle że czarna. Po środku pokoju stał stół z kilkoma eliksirami.
- Mamy je wypić? - zapytała Jennie przyglądając się buteleczkom z podejrzliwością.
- Nie mamy na to czasu - stwierdził Dumbledore i machnął różdżką, a płomienie zniknęły i pobiegli do następnej sali.
Przed ich oczami ukazał się straszny widok. Harry leżący na ziemi z Kamieniem Filozoficznym w ręce, a na nim spopielony do połowy profesor Quirrel trzymający zemdlonego chłopca za gardło. Jennie nie myśląc co robi podniosła różdżkę i krótkim machnięciem zdmuchnęła resztki nauczyciela z Harry'ego.
- Brawo Jennie. Jeżeli byłabyś tak dobra to weź Harry'ego do Skrzydła Szpitalnego, a ja zajmę się Kamieniem i profesorem Quirrelem, dobrze? - zapytał Dumbledore zerkając na dziewczynkę z poza swoich okularów-połówek.
- Jak mam stąd wyjść? - zapytała dziewczynka podchodząc powoli do Harry'ego.
- Umiesz się teleportować?
- T-tak, ale myślałam, że w Hogwarcie nie można... - zaczęła Jennie, rzeczywiście jej ojciec nauczył ją teleportacji już rok temu i załatwił jej licencję dzięki której mogła się teleportować w tak młodym wieku, jednakże nie robiła tego często, bo po prostu nie lubiła uczucia przeciskania się przez ciasną rurę, które jej towarzyszyło.
- Spokojnie. Uwierz, uda ci się - powiedział Dumbledore z uśmiechem, a Jennie skinęła głową i podniosła Harry'ego.
Obróciła się wokół własnej osi usilnie starając się znaleźć w Skrzydle Szpitalnym i zamknęła oczy. Po chwili otworzyła je i stwierdziła, że stoi przy jakimś białym łóżku, a z pół tuzina nauczycieli przygląda się jej ze strachem.
- Pani Pomfrey, może się pani zająć Harrym? - zapytała cicho Gryfonka zwracając się do uzdrowicielki.
- Tak, tak, ale ty moja droga też się połóż - mruknęła pani Pomfrey wskazując jej łóżko, po czym odwróciła się do tłumu, który stał nadal w tym samym miejscu jakby skamieniał. - A państwa proszę o opuszczenie tego pomieszczenia.
Wszyscy nauczyciele się wzdrygnęli i jeden po drugim opuścili szpital. Jennie w tym czasie poszła położyć się do łóżka. Tyle zdarzyło się dzisiejszego dnia. Nagle poczuła straszne zmęczenie i po chwili już spała.

***

Hej! Dzisiaj znowu troszkę dłuższy rozdział, przepraszam, że znowu nie było Dracona, ale obiecuję że w następnym będzie go mnóstwo :D Piszcie mi co się wam podobało, a co nie i zachęcam do wchodzenia na stronkę na fb "Harry Potter Forever w naszych sercach" - bardzo miłe adminki i świetne zabawy ;)
Pozdrawiam!
~ Pomyluna Everdeen 

piątek, 9 maja 2014

Tom I. Rozdział Dwunasty. Zawsze coś źle.

Witam :D Wyraziliście dużą chęć dokładniejszych opisów, więc ten rozdział taki właśnie będzie :D Niedługo zakończymy Tom I (innymi słowy "Kamień Filozoficzny"), ale oczywiście będę pisać kolejny tom :) 
Miłego czytania!
~ Pomyluna Everdeen 

  Gdy następnego ranka Jennie otworzyła oczy, stwierdziła ze zdumieniem, że nikogo już nie ma w dormitorium. Zerknęła na zegarek i zerwała się z łóżka. Za pięć minut zaczynały się zaklęcia. Chwyciła leżącą na kufrze szatę i ściągając w biegu piżamę i nakładając na siebie szkolne ubranie po czym wpadła do łazienki. Nie miała czasu na czesanie obecnie bardzo długich, blond włosów, które nosiła przez ostatni tydzień, a więc zacisnęła mocno powieki myjąc zęby i gdy je otworzyła zobaczyła włosy koloru czarnego, które sięgały jej zaledwie do ramion, ale nie trzeba było ich czesać. Umyła twarz i wyleciała jak najszybciej z Pokoju Wspólnego. Miała już dwie minuty spóźnienia i gdy wpadła zziajana do klasy zaklęć wszystkie głowy obróciły się ku niej.
- Ach! Panienka Wood. Nic się nie stało, że się panienka spóźniła. Dopiero miałem tłumaczyć teorię zaklęcia - oznajmił spokojnie profesor Flitwick wskazując jej miejsce obok Lavender Brown.
- Co się stało, że się spóźniłaś? - zapytała cicho dziewczyna, przyglądając się Flitwickowi, który tłumaczył jak wyczarować strużkę wody.
- Zaspałam - warknęła Jennie nie patrząc na Lavender - Nie mogłyście mnie obudzić?
- Ja i Parvati poszłyśmy dzisiaj wcześnie na śniadanie, więc to Hermiona powinna cię obudzić jak już - syknęła Brown rzucając jej zmieszane spojrzenie.
- Ahhhaaaaa, rozumiem - mruknęła Jennie odwracając się od niej i wyszukując wzrokiem trójki przyjaciół.
Zauważyła jednak tylko Harry'ego i Hermionę, machających do niej rękami. Nikt tego nie zauważył, gdyż każdy próbował już zapełnić wodą miseczki, które porozdawał im profesor. Jennie zrobiła to w kilka sekund, jako, że było to wyjątkowo łatwe, jak dla niej zaklęcie, po czym tak jak zawsze zaczęła chodzić po klasie pomagając reszcie. Kiedy udało się jej pomóc Parvati,machającej zaciekle różdżką podeszła natychmiast do swoich przyjaciół, udając, że pokazuje Harry'emu jak należy wymawiać to zaklęcie.
- Co z Ronem? - zapytała cicho zerkając na Hermionę nieco wrogo.
- Poszedł do skrzydła szpitalnego... jak myślisz, ile on może tam być? - odpowiedziała Granger patrząc na Jennie z niepokojem.
- Gdzieś koło tygodnia - odpowiedziała dziewczynka i zmrużyła oczy - Czemu mnie nie obudziłaś rano?
- Przepraszam! Tak mało spałaś i w ogóle.. było mi ciebie szkoda! - powiedziała Hermiona spuszczając głowę.
- Dzięki, niepotrzebna mi litość - warknęła cicho Jennie i podeszła do Neville'a, który już zdążył zapomnieć formuły zaklęcia.
To była jedna z wad Gryfonki. Była bardzo dumna, zbyt dumna, aby przyjmować czyjąś litość, a czasami nawet pomoc.
Przez cały dzień Jennie nie odzywała się do nikogo. Bała się, co z Ronem, ale zdecydowała się pójść do niego dopiero po lekcjach. Kiedy zabrzmiał ostatni dzwonek dziewczynka wybiegła z klasy jako pierwsza i pognała do Skrzydła Szpitalnego. Zdyszana stanęła przed drzwiami i nacisnęła mosiężną klamkę.
   W środku znajdowało się mnóstwo białych łóżek, ale jedynym pacjentem był Ron leżący prawie na końcu sali. Jennie ruszyła nieśmiało w jego kierunku. Kiedy była już dosyć blisko podniósł głowę i spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Cześć! Nie myślałem, że przyjdziesz - ucieszył się rudzielec uśmiechając się promiennie.
- Jak widzisz przyszłam - odpowiedziała chłodno zerkając na jego rękę. - Co z raną?
- Pani Pomfrey zrobiła mi jakiś okład i chyba jest lepiej - odparł Ron potrząsając delikatnie ramieniem - Pewnie nam mnóstwo zadali, co?
- Tak, ale mam dla ciebie kartkę z tym, czego masz się nauczyć i przyniosłam książki - mruknęła Jennie i wypakowała wszystko z plecaka, po czym położyła to na białej, drewnianej, nocnej szafce. - Jak będziesz czegoś nie rozumiał to ci pomogę, chociaż myślę, że Hermiona zrobi to z większą chęcią - dodała, zmuszając się do uśmiechu po czym wyszła z sali szpitalnej i skierowała się do Pokoju Wspólnego Gryfonów.
   Od tej pory Jennie każdego dnia starała się wpaść chociaż na kilka minut do Rona, żeby tłumaczyć mu lekcje, mimo że sama miała ich naprawdę sporo, zwłaszcza, że już za dwa miesiące miały odbyć się egzaminy końcowo-roczne. Jednak po dwóch tygodniach spędzonych przez Rona w szpitalu Jennie zaczęła się niepokoić. Powinien już dawno wyjść.
Gryfonka właśnie wchodziła do Skrzydła Szpitalnego i o mało co nie wpadła na panią Pomfrey, która widocznie zamierzała się gdzieś udać.
- Coś się stało? - zapytała zdumiona Jennie przepuszczając uzdrowicielkę w drzwiach.
- Och, ja nie wiem co robić. Z tym chłopcem jest coraz gorzej... - warknęła pani Pomfrey stając w drzwiach i patrząc ze smutkiem na dziewczynkę.
- Czy zrobiła mu pani okład z tojadu?
- Tojadu? Nie! Zrobiłam mu okład, ale z Rubum Sanguinem.
- Krzewu Krwi?! Nic dziwnego, że jest mu gorzej! - krzyknęła Jennie z przerażeniem, po czym wciągnęła panią Pomfrey do środka. - Teraz musi pani wyssać balsam tej rośliny.. ja, wyssałam jad tego stworzenia co go pogryzło roztworem z bezoaru i tojadu żółtego!
- Ojej! - pani Pomfrey ledwo trzymała się na nogach, ale natychmiast pobiegła po bandaż.
Piętnaście minut później Ron leżał jęcząc z bólu, podczas gdy uzdrowicielka za pomocą eliksiru pozbywała się soków nieodpowiedniego lekarstwa.
Jennie wróciła do dormitorium dopiero o trzeciej w nocy, gdyż wyszła dopiero, kiedy Ron miał już usunięty sok i zrobiony okład z tojadu, aby mieć pewność, że nic mu nie będzie. W głębi duszy obwiniała się o to, że przez nią jej przyjaciel spędzi kolejne dwa tygodnie w szpitalu, więc udało jej się zasnąć dopiero o czwartej w nocy.

***

- Nie musisz mi pomagać, dam radę.
- Nie, nie dasz rady! Pomogę ci. 
Ron i Jennie schodzili po schodach. Dzisiaj był pierwszy dzień Ronalda na zajęciach odkąd wrócił ze Skrzydła Szpitalnego i miał jeszcze małe problemy z ręką. Okazało się, że przez nieodpowiednie lekarstwo Gryfon musiał spędzić w szpitalu kolejne dwa tygodnie i teraz zostało już tylko sześć tygodni do końca roku, a więc i do egzaminów końcowych. Mimo to, ani Ron ani Jennie nie czuli z tego powodu strachu. Gdy Ronald przebywał w Skrzydle Szpitalnym przyjaciele powtórzyli cały rok, więc byli już teraz przygotowani na testy. 
Kiedy wpadli do Wielkiej Sali Harry i Hermiona rzucili się na Rona i gdyby nie szybka interwencja George'a i Jennie rudzielec na pewno by upadł. Kiedy wszyscy się już uspokoili trójka przyjaciół poszła do stołu Gryfonów, żeby coś zjeść, ale Jennie odwróciła się na pięcie i wyszła z jadalni po czym pobiegła na błonia i nad jezioro. Dopiero tam się zatrzymała i opadła na jakiś spory kamień. Siedziała tak parę minut, zanim zorientowała się, że ktoś ją obserwuje. Podniosła głowę i tuż przed jej oczami zobaczyła, piękne, przepełnione ciepłem, brązowe tęczówki George'a.
- Coś się stało? To przez Rona? - zapytał cicho, ale dziewczynka tylko potrząsnęła głową.
 Sama nie wiedziała o co jej chodziło. Była zarazem szczęśliwa, że Ron wyszedł ze szpitala, a z drugiej ją to martwiło, gdyż tam spędzała większość wolnego czasu. George jednak nie pytał jej o to więcej, tylko podniósł ją i usiadł na kamieniu sadowiąc Jennie na swoich kolanach. Dziewczynka przytuliła się do niego mocno, ale po chwili puściła i złapała torbę i pobiegła na zielarstwo. 

***
Gdy w późniejszych latach Jennie wspominała moment jej życia z końca roku nie mogła sobie przypomnieć nic związanego egzaminami. Wiedziała tylko, że dobrze jej poszło, ale nic poza tym. Miała mnóstwo pracy, a poza tym Harry opowiedział jej o tym, iż martwi się o powrót Voldemorta. Jennie była jedną z nielicznych, która nie bała wymawiać się imienia tego czarnoksiężnika, ale samo wyobrażenie sobie jego powrotu było przerażające. Muszą ochronić ten Kamień. 


***************************

Rozdział nieco dziwny i takie tam, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz! Także mam nadzieję, że następny będzie lepszy, chociaż nie wiem, kiedy on będzie mówiąc szczerze.... ale proszę o komentowanie tego i piszcie co wam się podoba, a co nie, a co tak :D 
Pozdrawiam!
~ Pomyluna Everdeen 

niedziela, 4 maja 2014

Tom I. Rozdział Jedenasty. Kamień i smok.

 Witam! Oto kolejny rozdział! Wiem, że nieco naginam fakty zawarte w książce, ale byłoby inaczej nieco nudno, tak więc proszę, nie denerwujcie się, że coś tam przestawiłam, czy pomyliłam, bo ja dobrze o tym wiem :D Dedykuję ten rozdział Mopsicy Pansy, która mnie natchnęła :D 
Miłego czytania!
~ Pomyluna Everdeen

     Nagle do Pokoju Wspólnego weszło naraz troje uczniów. Hermiona, Ron i Harry. Jennie zagłębiła się bardziej w fotel na którym siedziała i zaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie.
- Nadal nic nie znaleźliście? Przecież musi gdzieś o nim być! Gdziekolwiek! - powiedziała Hermiona donośnym szeptem rozglądając się wokoło zdenerwowana.
- Przeszukaliśmy pół biblioteki! Harry był nawet w dziale ksiąg zakazanych! - odpowiedział Ron.
- Właśnie! Prawie mnie przyłapali i wtedy zobaczyłem to lustro... - dodał Harry machając głową.
- No dobrze, ale w którejś książce koniecznie musi być o nim wzmianka. Powinniśmy wiedzieć czego pilnuje Puszek - warknęła Hermiona całkowicie nie zainteresowana przeżyciami Harry'ego.
Jennie próbowała się powstrzymać, ale w tym momencie nie wytrzymała. Wstała, przerażając ty samym Hermionę do skraju możliwości i powiedziała wybuchając śmiechem
- PUSZEK? Macie na myśli tego... psa?
- Tak, dokładnie - stwierdziła Hermiona, gdy już się uspokoiła - A wiesz coś może... - tu rzuciła niezapokojone spojrzenie na Harry'ego i Rona - o Nicolasie Flamelu?
- Och, więc to o nim nie ma nigdzie nic zapisane? Wiem. On jest twórcą Kamienia Filozoficznego - odpowiedziała Jennie z rozbawieniem.
- Jakiego kamienia? - spytał Ron unosząc jedną brew do góry.
- FILOZOFICZNEGO! - krzyknęła Hermiona obrzucając rudzielca takim spojrzeniem, jakby nie wiedział co to ziemniak - Czyli takiego, który zamienia każdy metal w złoto i...
- Można z niego uzyskać eliksir, dzięki któremu będzie się żyć wiecznie - dokończyła za nią Jennie kiwając głową - Ale po co wam wiedzieć, czego pilnuje to psisko?
- Uważamy, że Snape chce to wykraść, w sensie ten Kamień - powiedział Harry rzucając ukradkowe spojrzenie na Rona.
- Rozumiem - stwierdziła Jennie, ale na tym musieli zaprzestać, gdyż do wieży Gryffindoru wsypał się tłum uczniów, którzy właśnie wrócili ze świątecznych ferii i rzucali się na każdego, kto wpadł im pod ręce ściskając go i pytając jak minęły mu święta.
Jennie nie miała ochoty w tym uczestniczyć, więc wycofała się chyłkiem do dormitorium dziewcząt, gdzie spędziła resztę dnia.
                                                                            ***

Od owego wieczoru minął już miesiąc, pełen pracy i quidditcha, gdyż wkrótce Gryfoni mieli grać z Puchonami, a więc Oliver zarządził codzienne treningi zupełnie nie troszcząc się o to, że niektórzy nie mieli na to czasu ("Nie żartuj sobie! Musimy to wygrać!"), więc Jennie była na skraju wyczerpania. Dodatkowo na meczu tym miał sędziować Snape, co do reszty dołowało drużynę
- On nigdy nie sędziował! Chce nas tylko pogrążyć - stwierdził Fred po wyjątkowo męczącym treningu.
- Nie da się ukryć - odpowiedział George patrząc na błotniste ślady, które zostawili w Sali Wejściowej.
  Kiedy w końcu nadszedł ten dzień cała drużyna była wyjątkowo spięta, nawet wtedy gdy weszli już na stadion i zobaczyli cieszących się Gryfonów.
- Na miotły! - krzyknął Snape i wszyscy wystartowali.
Gra przebiegała normalnie, póki Snape nie dał Puchonom rzutu wolnego, tylko dlatego, że tłuczek którego odbił George poleciał prosto na niego. Drugi rzut wolny dla Hufflepuffu był już za nic "To po prostu śmieszne!" stwierdziła Angelina. Na szczęście już po kilku minutach Harry złapał znicza i Gryfoni wygrali mecz.
- Widzieliście jego minę? - zapytała Jennie już w szatni - Był wściekły!
- Racja. Raczej mu nie zależało na wygranej Gryffindoru - mruknął Harry.
Po chwili wszyscy wyszli i w szatni została tylko Jennie i Harry.
- Muszę ci o czymś powiedzieć - mruknął chłopiec łypiąc na dziewczynkę.
- Wal śmiało.
- Hagrid ma smoka.
- CO?!
Ta wiadomość niemalże zwaliła Jennie z nóg. Popatrzyła na Harry'ego jakby zwariował. O czym on mówi?
- Tak. W weekend zamierzamy zanieść go na Wieżę Północną, skąd zabiorą go przyjaciele Charliego - mruknął Harry zerkając z ukosa na przyjaciółkę - Pomożesz nam?
- Ja... tak, pomogę - odpowiedziała Jennie, ale w głębi ducha wolałaby nigdzie nie iść. Na pewno przydarzy im się coś złego.
    Kiedy wpół do dwunastej Jennie wyszła razem z Hermioną z dormitorium dziewcząt, miała duże obawy. Jeżeli ktoś ich złapie nie tylko stracą punkty, ale mogą ich nawet wyrzucić ze szkoły. Gdy weszły do Pokoju Wspólnego Harry i Ron już na nie czekali. Kiwnęli do siebie głowami i wyszli przez dziurę w portrecie. Mieli szczęście, że Gruba Dama spała.
- Hagrid będzie na nas czekał z Norbertem w klatce - mruknął Harry wychylając się poprzez ścianę na korytarz, po czym ruszył jak najszybciej wzdłuż schodów.
- Norbertem? - zapytała Jennie zdziwiona - Tylko nie mów, że tak nazwał tego smoka!
- Ciiiiiiicho! - warknęła Hermiona, gdyż byli już w Sali Wejściowej. - Tak, właśnie tak go nazwał. To w końcu Hagrid, nie?
- Racja - przyznała Jennie przechodząc za Harrym przez drzwi wejściowe.
 Podbiegli do chatki Hagrida i zastukali w drzwi, ale nikt się nie odezwał.
- Hagridzie! - szepnął Ron, a z ogródka gajowego uniósł się płomień żywego ognia.
Cała czwórka podskoczyła i ruszyła w kierunku dyniowych grządek.
- Przepraszam dzieciaki! Chciałem go dokarmić przed podróżą... - powiedział Hagrid patrząc na smoka z czułością - Jest taki kochany!
Ron kiwnął głową i podszedł łapiąc za pręt klatki smoka, aby przyciągnąć ją bliżej ścieżki, ale po chwili odskoczył z sykiem.
- Coś się stało? - zapytała Hermiona, a jej twarz pobladła.
- On mnie... ugryzł! - warknął Ron trzymając się za rękę.
- Zabiorę cię do dormitorium, może mam jakieś lekarstwo..na jad smoka - powiedziała Jennie z troską oglądając ranę. - Wygląda paskudnie.
- Trudno się nie zgodzić - mruknął Harry z odrazą przyglądając się spuchniętym palcom Rona.
Jennie wzięła zielnego na twarzy Gryfona pod ramię i ruszyła z nim wzdłuż ścieżki do zamku. Nie przeszli jednak kilku kroków, a rudzielec już odchylił się od dziewczynki i zwymiotował.
- Ojej, to niedobrze! - krzyknęła cicho dziewczynka patrząc na Rona ze współczuciem. - Musimy jak najszybciej dojść do dormitorium! Dasz radę iść sam?
Ron kiwnął głową i ruszył przed siebie, jednak gdy wchodził już po stopniach prowadzących do drzwi znowu zwymiotował, tym razem w krzaki, ale po chwili wyprostował się i ruszył pewnie do Sali Wejściowej. Jednakże gdy weszli po schodach był już wykończony i ledwo trzymał się na nogach.
- To przez ten jad - stwierdziła dziewczynka głaszcząc przyjaciela po rudej czuprynie. - Wezmę cię na ręce, jesteś chudy, dam radę - dodała, gdyż zauważyła, że Ron chce się kłócić.
Jennie momentalnie uniosła rudzielca i ruszyła opustoszałymi korytarzami tak szybko, jak to tylko możliwe. Na szczęście nigdzie nie spotkała Filcha. Zatrzymała się dopiero przed Wieżą Gryffindoru.
- Masło maślane - wydyszała. Była już nieźle zmęczona, niemalże tak jak Gruba Dama, która bez słowa otworzyła przed nimi przejście.
Dziewczynka znowu wzięła rudzielca w ramiona i zaniosła do jego dormitorium.
- Poczekaj tu na mnie. Zaraz wracam - rzuciła, kładąc go na łóżku i pośpiesznie pobiegła do swojego pokoju.
Wyjęła z kufra apteczkę i pogrzebała w niej najciszej jak umiała wyjmując jakieś lekarstwo i sporą ilość czystych bandaży. Ron wyglądał już na prawdę źle. Siedział w łazience wymiotując.
-Masz, połknij to - powiedziała Jennie podsuwając mu tabletkę pod nos.
- Co to? - zapytał niepewnie przyglądając się pigułce.
- To na zastopowanie wymiotów - odpowiedziała dziewczynka zachęcając go gestem do połknięcia lekarstwa, a kiedy to zrobił z jego twarzy znikł natychmiast zielony kolor.
- Dzięki, czuję się dużo lepiej - szepnął.
- Wiem, teraz się nie ruszaj - skarciła go Jennie i zaczęła przyglądać się ranie.
Ręka Gryfona była cała zielona, a z miejsc w których tkwiły zęby potwora wydobywała się żółta ciecz.
- To trucizna - poinformowała przerażonego Rona. - Zaraz się jej pozbędziemy.
Namoczyła bandaż i pokropiła go przyniesionym lekiem po czym delikatnie owinęła nim dłoń chłopca, na którego twarzy pojawiła się ulga.
- Ooooch, o wiele mi lepiej! - szepnął z błogą miną.
- Wyobrażam sobie, ale żeby to działało muszę zmieniać opatrunek co trzy godziny - jęknęła Jennie.
- Możesz tu zostać. Połóż się na razie w łóżku Harry'ego. - zaproponował Ron oblewając się rumieńcem.
- Zgoda - odpowiedziała dziewczynka i pomogła Ronowi dojść do łóżka, po czym ułożyła się "w nogach" łoża Harry'ego i natychmiast zasnęła.
Trzy godziny później (Jennie wydawało się, że spała zaledwie chwilkę) ktoś potrząsnął jej ramieniem. Był to Ron, który prosił o zmianę opatrunku. Dziewczynka potrząsnęła głową i wstała chwiejąc się lekko. Harry już wrócił i spał teraz z podkulonymi nogami w swoim łóżku, zapewne, żeby zrobić miejsce Jennie. Gryfonka westchnęła i pomogła dojść do łazienki Ronaldowi. Gdy zmieniła mu opatrunek spojrzała na niego z powagą i mruknęła:
-Zmienię go jeszcze tylko raz, ale przed zejściem na śniadanie trzeba będzie ten bandaż zdjąć. Wyciągnie całą truciznę. W skrzydle szpitalnym pani Pomfrey będzie musiała zrobić ci okład z tojadu...
- Czemu ty mi nie zrobisz? - zapytał natychmiast Ron.
- Akurat mi się skończył. Ćwiczyłam ze Snapem tworzenie eliksiru tojadowego. - odpowiedziała dziewczynka cicho, a Ron się skrzywił. - Będziesz musiał powiedzieć, że szedłeś wczoraj skrajem Zakazanego Lasu i coś cię napadło...
- Jasne - odpowiedział Ron ziewając - Idźmy spać.
Jennie zgadzała się z Ronem całym sercem, więc pomogła mu się położyć i sama zasnęła w kilka sekund.
   Kiedy Ron obudził ją po raz kolejny był już ranek. Jennie szybko uwinęła się w opatrunkiem i przypomniała rudzielcowi, żeby zdjął go przed śniadaniem po czym ruszyła do swojego dormitorium. Zamknęła za sobą cichutko drzwi i podeszła do łóżka, na którym siedziała już w pełni ubrana Hermiona, wyraźnie na nią czekając.
- Gdzie ty byłaś? - zapytała patrząc na nią z ukosa - Co z Ronem?
- Byłam u niego, musiałam zmieniać mu opatrunki. Wyliże się z tego. A teraz przepraszam, idę spać - oznajmiła dziewczynka spychając Hermionę z łózka i wtulając się w poduszki. Chwilę później już spała.

                                                                          ***
Rozdział nieco dłuższy, ale mam nadzieję, że wam się spodobał. Piszcie, czy lubicie takie dokładne opisy, czy wolicie jak pomijam szczegóły. Do następnego rozdziału!
~ Pomyluna Everdeen