Wychodziliśmy już z Malfoyem z King's Cross czując na sobie palące spojrzenia przechodzących mugoli. No tak. Nasze sowy narobiły niezłego rumoru.
- Czy twoja sowa nie mogłaby łaskawie przymknąć dzioba? - zapytał Draco patrząc wyniośle na mojego ptaka.
- Twoja robi więcej zamieszania, niż ty i Edgar razem wzięci - oznajmiłam chłodno i poczułam powiew wiatru na twarzy.
Byliśmy już na zewnątrz. Skierowałam moje kroki w kierunku nieco zapuszczonej uliczki, którą nikt nie chodził i gwałtownie stanęłam. Może zbyt gwałtownie, bo Malfoy wpadł na mnie z całym impetem pchając na jakiś pojemnik na śmieci, którego o mało co nie przewróciłam.
- Łamaga - stwierdziłam dobitnie posyłając mu pogardliwe spojrzenie, a on wywrócił oczami. - Łap mnie za ramię.
- Po co? - zapytał Ślizgon z żywym zainteresowaniem widocznym w jego stalowo-szarych tęczówkach.
- Teleportacja łączna - skwitowałam chwytając pewniej swój kufer i klatkę z Edgarem w jednej ręce, a drugą wyciągając ku przyjacielowi.
Złapał ją mocno, a ja skupiłam całą swoją uwagę na trawniku przed Malfoy Manor. Po chwili poczułam jak zwykle uczucie przeciskania się przez wąską, gumową rurę i z trzaskiem wylądowaliśmy na ścieżce koło domu Dracona. Tylko dwa metry przesunięcia. Nieźle.
- NIGDY WIĘCEJ.
Spojrzałam z zaskoczeniem na Malfoya, który na twarzy miał wyraz kompletnego niesmaku.
- Mówiłam ci, że to okropne uczucie - stwierdziłam beznamiętnie.
- Dobra tam. Lepiej idź do domu. Zaczyna się ściemniać - warknął Draco w moim kierunku, a jego twarz wykrzywił dziwny uśmiech.
- Siemasz - odparłam i ruszyłam kamienistą drogą do mojego domu, stojącego zaledwie kilkanaście metrów od Malfoy Manor.
Kiedy doszłam do Wood Manor uśmiechnęłam się lekko. W pokoju moich rodziców paliło się światło.
Udało im się wyrwać z pracy.
Natychmiast pobiegłam przez mój barwiący się kolorami różnych, dziwnych kwiatów ogród i wpadłam do dworku. Już na mnie czekali.
- Nareszcie jesteś! - krzyknęła moja mama uśmiechając się radośnie i przytulając mnie.
Przez cały wieczór opowiadałam im o rzeczach, które działy się w szkole narzekając jednocześnie, że nie mogę używać czarów poza Hogwartem, na co moja mama pokiwała współczująco głową, a ojciec uśmiechnął się chytrze, co zignorowałam.
Bądź co bądź, ale było już późno, więc skierowałam się do swojego pokoju, by wziąć szybki prysznic. Edgara nie było w klatce. Pewnie Skrzątka go wypuściła. Uśmiechnęłam się delikatnie.
Kiedy już wyszłam z łazienki ubrałam się w piżamę i rzuciłam się na łóżko przykryte szkarłatną kołdrą. Natychmiast zasnęłam.
***
Draco mnie znienawidzi. Czemu ja zawszę muszę się spóźniać.
Obudziłam się zaledwie pięć minut temu, a już byłam prawie spóźniona.
Było nie umawiać się z tym Ślizgońskim kretynem, a właściwie dwoma, bo jeszcze Zabini na dziewiątą rano.
Przewróciłam oczami. Z Blaise'm nie gadałam już od miesiąca, ale cóż. Nie czułam takiej potrzeby.
Wygrzebałam się z łózka i dopadłam komody stojącej naprzeciwko mojego łóżka. Wyciągnęłam szare, krótkie, nieco postrzępione szorty i zielony, prosty T-shirt z minimalnym dekoltem. Ubrałam się w dwie minuty i pognałam na dół. Oczywiście, zejście po schodach nie wchodziło w grę. Bo po co zachowywać się, jak normalny, opanowany człowiek, za którego wszyscy mnie uważali. No, nie wszyscy. Tylko ci, którzy znali mnie niespecjalnie dobrze. Na co dzień byłam nieco walniętą, ale opanowaną chłopczycą - jak często mawiała moja mama.
Zamiast ruszyć obszerną, wygodną klatką schodową, która nieco skrzypiała ja wybrałam drabinki, po których przemieszczały się skrzaty domowe. Były one zrobione z mocnych lin i lśniącego, dębowego drewna. Przeszłam przez poręcz i złapałam się drabinki. Chodzenie po niej na czworakach nie wchodziło w grę, więc złapałam mocno szczebelki dłońmi i skoczyłam. Utrzymałam się.
Całe szczęście.
Ile razy już mnie zbierali z podłogi piętro niżej. Zaśmiałam się w duchu i ruszyłam. Jedna ręka, druga ręka i tak w kółko. Dotarłam w końcu do drzewa, które rosło sobie jakby nigdy nic po środku mojego domostwa. Po nim też rozchodziły się drabiny. Złapałam tą najbliższą i zeszłam na dół w zadziwiającym tempie.
Dziesięć minut spóźnienia.
No nie. Podeszła do mnie Skrzątka z tostem w jednej ręce i jakąś pożółkłą kopertą w drugiej. Wzięłam od niej jedzenie i już chciałam wyjść, gdy ta niepewnie zatrzymała mnie ruchem ręki i wcisnęła list w dłoń.
- To od panienki ojca.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia, ale posłusznie złapałam pergamin i otworzyłam. W środku były dwie kartki. Jedna zdecydowanie pokryta pismem mojego taty, druga jakimś kompletnie mi nieznanym. Zaczęłam od tej pierwszej.
Przewróciłam oczami. Z Blaise'm nie gadałam już od miesiąca, ale cóż. Nie czułam takiej potrzeby.
Wygrzebałam się z łózka i dopadłam komody stojącej naprzeciwko mojego łóżka. Wyciągnęłam szare, krótkie, nieco postrzępione szorty i zielony, prosty T-shirt z minimalnym dekoltem. Ubrałam się w dwie minuty i pognałam na dół. Oczywiście, zejście po schodach nie wchodziło w grę. Bo po co zachowywać się, jak normalny, opanowany człowiek, za którego wszyscy mnie uważali. No, nie wszyscy. Tylko ci, którzy znali mnie niespecjalnie dobrze. Na co dzień byłam nieco walniętą, ale opanowaną chłopczycą - jak często mawiała moja mama.
Zamiast ruszyć obszerną, wygodną klatką schodową, która nieco skrzypiała ja wybrałam drabinki, po których przemieszczały się skrzaty domowe. Były one zrobione z mocnych lin i lśniącego, dębowego drewna. Przeszłam przez poręcz i złapałam się drabinki. Chodzenie po niej na czworakach nie wchodziło w grę, więc złapałam mocno szczebelki dłońmi i skoczyłam. Utrzymałam się.
Całe szczęście.
Ile razy już mnie zbierali z podłogi piętro niżej. Zaśmiałam się w duchu i ruszyłam. Jedna ręka, druga ręka i tak w kółko. Dotarłam w końcu do drzewa, które rosło sobie jakby nigdy nic po środku mojego domostwa. Po nim też rozchodziły się drabiny. Złapałam tą najbliższą i zeszłam na dół w zadziwiającym tempie.
Dziesięć minut spóźnienia.
No nie. Podeszła do mnie Skrzątka z tostem w jednej ręce i jakąś pożółkłą kopertą w drugiej. Wzięłam od niej jedzenie i już chciałam wyjść, gdy ta niepewnie zatrzymała mnie ruchem ręki i wcisnęła list w dłoń.
- To od panienki ojca.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia, ale posłusznie złapałam pergamin i otworzyłam. W środku były dwie kartki. Jedna zdecydowanie pokryta pismem mojego taty, druga jakimś kompletnie mi nieznanym. Zaczęłam od tej pierwszej.
Kochana Jennie!
Oho. Bo nie widział mnie wczoraj wieczorem.
Pamiętam jak wczoraj marudziłaś, że nie możesz czarować poza szkołą. Rozumiem to. Jesteś bardzo zdolna i pod tym pozorem przekonałem Korneliusza, żeby zdjął z Ciebie Namiar już dzisiaj. Możesz używać normalnych, niezbyt mocnych zaklęć.
Proszę, nie przesadź, bo mi się oberwie.
Uściski,
Tata.
Teraz do rozszerzonych do granic możliwości oczu dołączyły także usta. Nie chciało mi się wierzyć, więc od niechcenia zaczęłam czytać drugi list. Wyglądał bardzo oficjalnie. Za oficjalnie na jakiś żart.
Szanowna panno Wood,
na podstawie prośby pani ojca, Arkadiusza Wood'a niniejszym Ministerstwo Magii zdejmuje z Pani Namiar. Prosimy o rozsądne używanie czarów.
Z poważaniem
Korneliusz Oswald Knot
Minister Magii,
Arkadiusz Galeiusz Wood
Wiceminister Magii,
Rada Nadzorcza
...
...
I tak dalej. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Wypuściłam trzymanego w rękach tosta i popędziłam ku domu Malfoyów, gdzie miałam się spotkać z Draco i Blaise'm. Nie mogłam się doczekać, żeby im powiedzieć o tych listach.
***
Teodor Nott już jakiś czas temu wyszedł z posiadłości swoich rodziców. Spotkanie z Draconem i Blaise'm miał wyznaczone na dziewiątą, a była ósma pięćdziesiąt. Powoli skierował swoje kroki ku Blood Street. Mało przyjemna nazwa ulicy, ale jakoś go to obchodziło.
Po chwili marszu dostrzegł Draco stojącego przed Malfoy Manor i rozmawiającego z Zabinim. Podszedł do nich cicho i mruknął.
- Cześć.
- Siemasz Nott. Musimy jeszcze poczekać na Jennie bo się spóźnia... - powiedział Malfoy przeczesując ręką tlenione włosy.
Teodor wzniósł brwi do góry.
- Mieliśmy iść zjeść śniadanie.
- Pójdziemy z nią - odparł Draco nie patrząc na przyjaciela.
Stali tak kilka minut po czym z jednej z bram wybiegła, niska, szczupła dziewczyna o niemalże białej cerze, czarnych bardzo długich włosach i zielonych oczach. Pędziła w ich stronę. Przez pierwsze kilka sekund Teodor jej nie rozpoznał, ale przecież wiedział kto to jest. Przecież to Wood. Gryfonka, która tak bardzo podobała się Draco. On nie widział w niej nic ładnego. Dodatkowo była trochę zbyt walnięta i zwariowana.
- Przepraszam, za spóźnienie.. Blaise.. Draco... - mamrotała cicho łapiąc się za serce i pochylając, żeby złapać oddech. - Popatrzcie co... Nott? - jej ton stał się naraz chłodny i ostry.
Nie spodziewała się jego, on jej też, ale dobrze go wychowano. Wyciągnął w jej stronę bladą, gładką dłoń. Ona też to uczyniła. Kiedy dotknął jej skóry Teodor poczuł niesamowite zimno. Natychmiast cofnął rękę.
- Ależ ty lodowata - mruknął rozcierając zimne teraz palce.
- Taaaaak, zawsze myję ręce w zimnej wodzie, może to dlatego - odparła Jennie pocierając obie ręce o siebie.
Jednak po chwili złapała się za głowę i pokazała wszystkim jakiś list.
- To od Ministerstwa! Mogę używać czarów poza szkołą! Cudnie! No nie?
Draco i Zabini spojrzeli bo sobie zdziwieni po czym zaczęli przytakiwać ciesząc się. Teodora mało to obchodziło. Gdyby ON mógł uprawiać magię poza szkołą... to by było coś.
- Idziemy? - rzucił w końcu zniecierpliwiony, a cała reszta przytaknęła i ruszyli po stromym zboczu najbliższego pagórka.
Na samym jego szczycie była ładna, pachnąca łąka i las. Czego chcieć więcej od pierwszego dnia wakacji?
Kiedy byli już w połowie drogi, a ich nogi już powoli wyczerpywały się od stąpania po kamieniach, którymi upstrzona była górka dróżka, Jennie stanęła i zmierzyła Draco iście zabijającym spojrzeniem.
- Gdzie masz koszyk idioto?
Malfoy nie patrzył jej w oczy. Teodora mogłaby nawet rozbawić ta scena, gdyby nie fakt, że był głodny.
- W domu. - oznajmił cicho tleniony Ślizgon. - Mogłabyś... eee... przywołać go zaklęciem?
Jennie zrobiła pogardliwą minę i machnęła krótko, długą, jasną różdżką.
- Accio koszyk.
Po chwili w ich kierunku tuż nad ziemią przyleciał ładny, wykonany z ciemnego drewna kosz. Dziewczyna złapała go z gracją i ruszyła dalej mierząc Malfoya tym samym pogardliwym spojrzeniem.
- Nie dam ci go, bo jeszcze zgubisz. Co by było jakbym nie mogła czarować, albo jakbym nie miała różdżki? Albo jakby jakiś mugol go zobaczył złapał i dał do zbadania? Pomyślałeś nad tym?! Nie! Bo ty nie myślisz! - z ust Gryfonki pomknął potok słów w kierunku Dracona.
Ślizgon przez chwilę wpatrywał się w nią uważnie. Na tyle uważnie, że nie zauważył wielkiego kamienia przed sobą i upadł potykając się na ścieżkę.
Jennie i Zabini zaczęli się niekontrolowanie śmiać, a Malfoy wstał otrzepując się wściekły.
- No tak, bo panna Przyjaźnię-Się-Ze-Szlamami, albo panna Wealsey-Jest-Moim-Bogiem.. ewentualnie Za-Pottera-Oddałabym-Życie... - krzyczał Malfoy nie przerywając rozpoczętego na nowo marszu, ale Jennie mu przerwała.
- Zamilcz kretynie.
- No tak, bo twoi znajomi są tacy cudowni i tacy inteligentni jak ty, wrzucają cię do jeziora i potem ja muszę cię ratować z tą rudą pokraką...
- Mówiłam, żebyś zamilkł.
Teodor wywrócił oczami. Już miał dość tej kłótni, a dopiero zbliżali się do trzech czwartych drogi. Niestety. Od tej pory przyjaciele nie zamilkli rzucając ku sobie coraz bardziej jadowite docinki.
W końcu doszli do szczytu i zaczęli wypakowywać koszyk Dracona : duży koc, herbatę, kanapki, jajecznicę.. nagle odezwał się bardzo zdziwiony Zabini.
- Jakim cudem tam to wszystko się zmieściło?
- Jest takie zaklęcie. Crescite minui* o ile pamiętam..
- Wiem, wiem... ale... ja próbowałem tyle razy je rzucić i ani razu się nie udało! - stwierdził Blaise zarzucając swoimi długimi, czarnymi włosami.
Miał bardzo ciemne, brązowe oczy i wydatne kości policzkowe. Jako czarnoskóry posiadał pełne, duże brązowe usta, teraz wykrzywione w niemym zdumieniu.
- Musisz pogodzić się z tym, że mój skrzat domowy jest lepszy w magii od ciebie - odparł Malfoy i wszyscy nie wyłączając Teodora i samego Blaise'a ryknęli śmiechem.
***
Zjedliśmy już śniadanie. Było trochę śmiechów głównie z Blaise'a, ale co poradzić na to, że on jest taki zabawny, nawet jak nie próbuje...
Siedziałam na kocu i obrywałam kwiatkom płatki. Bez większego celu co prawda, ale kompletnie nie miałam co robić. Draco i Zabini gadali o jakiś mało istotnych rzeczach typu quidditch, a Nott mnie obserwował spod przymrużonych powiek. W pewnym momencie jednak zabrakło wokół mnie czegokolwiek co mogłabym obrywać, więc wyciągnęłam malutkie, czerwono-złote lusterko, które zawsze przy sobie nosiłam i sprawiłam, że moje włosy stały się zielone. Zaśmiałam się krótko przeglądając się w odbijającej tafli.
- Zrobiłabyś sobie srebrne pasemka? - to był głos Teodora.
Podniosłam do góry również zielone, niczym trawa brwi.
- Po co? Żebym wyglądała jak rozemocjonowana Ślizgonka? - zapytałam sucho.
On tylko wzruszył ramionami, ale kiedy zauważył kilka mieniących się stalą pasemek na moich włosach uśmiechnął się. Ledwo, niezauważalnie, ale to był na pewno uśmiech.
Jednak znowu zaczęło mi się nudzić, a wzrok Notta mnie peszył. Rozglądnęłam się wokoło. Może pograć w jakąś piłkę, albo..
- Chodźmy do lasu! - krzyknęłam triumfalnie.
Trójka Ślizgonów zgodziła się i chwilę później maszerowaliśmy już trawiastym zboczem ku położonej kilkaset metrów dalej puszczy. Weszliśmy między stare, grube drzewa, które przepuszczały bardzo mało słońca.
Po naszej prawej stronie płynął mały strumyk z krystalicznie czystą wodą, a wokół niego leżały owalne kamienie porosłe mchem. Przed nami wiła się udeptana setkami nóg ścieżka, a wokoło niej rosły delikatne kwiaty. Gdzieniegdzie promieniom słońca udało przebić się, przez baldachim liści i w nich widać było w nich pył lecący z drzew. Odetchnęłam z rozkoszą i ruszyłam przed siebie drogą. Wiedziałam, że prowadzi do całkiem sporego jeziorka, a że było gorąco chciałam zamoczyć w nim nogi.
Nagle koło mnie pojawił się Draco, a za nami ruszyli Nott i Zabini. Wszędzie panowała cisza niekiedy tylko przerwana śpiewem ptaka lub szelestem gałęzi.
- Jennie, gdzie idziemy? - zapytał po chwili marszu Malfoy.
- Do jeziora - odpowiedziałam wodząc zamyślonym wzrokiem po okolicy.
Już do końca drogi nikt się nie odzywał. Kiedy przybyliśmy nad jezioro natychmiast zdjęłam buty i usiadłszy na kamieniu zanurzyłam nogi w przyjemnie chłodnej wodzie. Draco zrobił to samo, a Nott i Zabini położyli się na brzegu.
Nie minęło jednak nawet dziesięć minut, kiedy usłyszałam wrzask Blaise'a i chlupot wody.
- Co ty zrobiłeś? Wrzuciłeś go tam? - zapytałam Teodora obojętnym tonem.
- N-nie. Coś go porwało. Chyba.. tryton.
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie i natychmiast ześlizgnęłam się z głazu na którym siedziałam.
- Trzeba go uratować! Jak mi się uda, to się przemienię w coś z skrzelami, ale sama nie dam rady...
- Chyba wiem co zrobić - przerwał mi Teodor i zerwał z brzegu zbiornika wodnego jakąś roślinę. - Jeżeli się nie mylę.. to jest skrzeloziele!
Popatrzyłam na oślizgłe, pokryte szlamem liści rośliny i kiwnęłam głową. Byłam pewna. Zamknęłam oczy i po chwili pomiędzy palcami dłoni i stóp wyrosły mi błony. Wskoczyłam do wody, gdyż poczułam skrzela na szyi zanurzyłam ją w wodzie. Mogłam oddychać! Jedyne co mi przeszkadzało to wzrok, a raczej jego brak. Czy mogłaby mi wyrosnąć na nich taka błona...? Przez chwilę miałam uczucie, jakby moje oko przykrywała powoli powieka, ale oczy miałam otwarte. Udało się! Widziałam. Zresztą dopiero teraz zauważyłam Notta pływającego naprzeciwko mnie. Dał znak ręką, abym za nim podążała, więc kiwnęłam głową i odbiłam się od dna.
Pod wodą było zielono. Niekiedy przepływały koło nas ryby, lub zahaczaliśmy o wodorosty. Obrzydliwe uczucie. Naraz jakby znikąd wyłoniły się małe, skalne domki. W nich musiały siedzieć trytony. Gdzieniegdzie do pachołka był przywiązany druzgotek. Nagle zauważyłam Zabiniego wleczonego przez wyjątkowo dziko wyglądającą syrenę. Natychmiast pociągnęłam Teodora ku odpowiedniemu domkowi. Przepłynęliśmy nad niskim murkiem i wpadliśmy do chatki.
Zabini walczył zaciekle z trytonką, która miała chyba zamiar usadowić go w kamiennym fotelu. Ślizgon był na skraju omdlenia, z powodu braku tlenu. Znałam trytoński, więc odezwałam się w tym języku. Pod wodą brzmiał jak piękny śpiew.
- Czego od niego chcesz?
- Mój...mąż... przyszły - wyśpiewała trytonka.
Nie rozumiałam wszystkiego, więc odpowiedziałam dopiero po chwili.
- To człowiek! Zaraz umrze!
Syrena zmierzyła mnie wyjątkowo chłodnym wzrokiem. Tą chwilę jej nieuwagi wykorzystał Nott. Złapał Blaise'a i wypłynął na powierzchnię, a ja za nim. Niestety. Widocznie podwodna kobieta nie zamierzała tak prosto zrezygnować z narzeczonego, gdyż rzuciła się na mnie orząc nogi paznokciami. Wyciągnęłam różdżkę.
- Drętwota!
Zaklęcie podziałało inaczej, niż powinno. Zamiast oszołomić trytonkę poparzyłam ją gorącą wodą, a ta odpłynęła. Ruszyłam w kierunku brzegu.
Pozdrawiam!
~ Pomyluna Everdeen
Nagle koło mnie pojawił się Draco, a za nami ruszyli Nott i Zabini. Wszędzie panowała cisza niekiedy tylko przerwana śpiewem ptaka lub szelestem gałęzi.
- Jennie, gdzie idziemy? - zapytał po chwili marszu Malfoy.
- Do jeziora - odpowiedziałam wodząc zamyślonym wzrokiem po okolicy.
Już do końca drogi nikt się nie odzywał. Kiedy przybyliśmy nad jezioro natychmiast zdjęłam buty i usiadłszy na kamieniu zanurzyłam nogi w przyjemnie chłodnej wodzie. Draco zrobił to samo, a Nott i Zabini położyli się na brzegu.
Nie minęło jednak nawet dziesięć minut, kiedy usłyszałam wrzask Blaise'a i chlupot wody.
- Co ty zrobiłeś? Wrzuciłeś go tam? - zapytałam Teodora obojętnym tonem.
- N-nie. Coś go porwało. Chyba.. tryton.
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie i natychmiast ześlizgnęłam się z głazu na którym siedziałam.
- Trzeba go uratować! Jak mi się uda, to się przemienię w coś z skrzelami, ale sama nie dam rady...
- Chyba wiem co zrobić - przerwał mi Teodor i zerwał z brzegu zbiornika wodnego jakąś roślinę. - Jeżeli się nie mylę.. to jest skrzeloziele!
Popatrzyłam na oślizgłe, pokryte szlamem liści rośliny i kiwnęłam głową. Byłam pewna. Zamknęłam oczy i po chwili pomiędzy palcami dłoni i stóp wyrosły mi błony. Wskoczyłam do wody, gdyż poczułam skrzela na szyi zanurzyłam ją w wodzie. Mogłam oddychać! Jedyne co mi przeszkadzało to wzrok, a raczej jego brak. Czy mogłaby mi wyrosnąć na nich taka błona...? Przez chwilę miałam uczucie, jakby moje oko przykrywała powoli powieka, ale oczy miałam otwarte. Udało się! Widziałam. Zresztą dopiero teraz zauważyłam Notta pływającego naprzeciwko mnie. Dał znak ręką, abym za nim podążała, więc kiwnęłam głową i odbiłam się od dna.
Pod wodą było zielono. Niekiedy przepływały koło nas ryby, lub zahaczaliśmy o wodorosty. Obrzydliwe uczucie. Naraz jakby znikąd wyłoniły się małe, skalne domki. W nich musiały siedzieć trytony. Gdzieniegdzie do pachołka był przywiązany druzgotek. Nagle zauważyłam Zabiniego wleczonego przez wyjątkowo dziko wyglądającą syrenę. Natychmiast pociągnęłam Teodora ku odpowiedniemu domkowi. Przepłynęliśmy nad niskim murkiem i wpadliśmy do chatki.
Zabini walczył zaciekle z trytonką, która miała chyba zamiar usadowić go w kamiennym fotelu. Ślizgon był na skraju omdlenia, z powodu braku tlenu. Znałam trytoński, więc odezwałam się w tym języku. Pod wodą brzmiał jak piękny śpiew.
- Czego od niego chcesz?
- Mój...mąż... przyszły - wyśpiewała trytonka.
Nie rozumiałam wszystkiego, więc odpowiedziałam dopiero po chwili.
- To człowiek! Zaraz umrze!
Syrena zmierzyła mnie wyjątkowo chłodnym wzrokiem. Tą chwilę jej nieuwagi wykorzystał Nott. Złapał Blaise'a i wypłynął na powierzchnię, a ja za nim. Niestety. Widocznie podwodna kobieta nie zamierzała tak prosto zrezygnować z narzeczonego, gdyż rzuciła się na mnie orząc nogi paznokciami. Wyciągnęłam różdżkę.
- Drętwota!
Zaklęcie podziałało inaczej, niż powinno. Zamiast oszołomić trytonkę poparzyłam ją gorącą wodą, a ta odpłynęła. Ruszyłam w kierunku brzegu.
***
Draco został na brzegu, żeby w razie czego zawołać pomoc. Już pięć minut nic się nie działo. Młody Malfoy zaczął się denerwować. Ile Zabini da radę wytrzymać? Nagle w oddali usłyszał plusk wody, a chwilę później na ląd wyszedł Nott z Zabinim na plecach.
- Gdzie Jennie?
- Jakiś tryton ją zaatakował. Nie uwierzysz. Ta syrena chciała Blaise'a za męża! - odpowiedział Teodor uśmiechając się pod nosem.
Ale Draco go nie słuchał. Jennie coś zaatakowało. Mogło jej się coś stać. Nie wybaczyłby sobie. Uklęknął nad brzegiem i zamyślił się. Jakby to było żyć bez Wood?
Nie myśl tak. Wszystko będzie dobrze.
Nagle coś złapało go za rękę i pociągnęło prosto do wody.
- Puść mnie idiotko! - wrzasnął.
- Hahahaa. Mooookry Dracuś! - zachichotała Jennie, a Draco kątem oka zauważył tarzającego się po ziemi ze śmiechu Blaise'a i Notta, który miał na ustach pogardliwy uśmiech.
Mimo to Jennie puściła go i siedziała teraz na trawie. Wyglądała już tak jak zawsze. Malfoy podpłynął do brzegu miotając przezwiskami w kierunku przyjaciółki, która nic sobie z tego nie robiła.
Nagle nad ich głowami pojawiły się cztery sowy i zrzuciły przyjaciołom po jednym liście. Pierwsza do swojego dorwała się Jennie i teraz stała jak oniemiała spoglądając na kartkę papieru. Draco również rozerwał swoją kopertę, na której widniała pieczęć Hogwartu i przeczytał pierwsze parę linijek.
No tak. To mogło zwalić z nóg.
___________________________
Crescite minui* - nazwę tego zaklęcia sama wymyśliłam. Pochodzi z łaciny i znaczy "Zmniejsz zwiększ".
Witam już w nowym tomie! Tak jak zapowiedziałam narracja jest pierwszoosobowa (w przypadku Jennie) i piszę z perspektyw różnych osób :))) Szablon też jest nowy, jak widzicie, więc proszę napiszcie mi co sądzicie nie tylko o rozdziale (bardzo długim zresztą), ale i właśnie o szabloniku :D Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale na pewno nie prędko, gdyż napisanie tak dokładnego opisu wszystkiego jest bardzo czasochłonne :) Pozdrawiam!
~ Pomyluna Everdeen